Pierwsza myśl,
która dociera do świadomości, to proste stwierdzenie, że idę, powoli i
niepewnie.
Jest noc. Ciemność rozpraszają
wysokie, żeliwne lampy zwieńczone szklanymi kloszami, dające niezbyt intensywne,
mleczne światło. Stoją nieliczne po obu stronach brukowanej drogi. To stare
miasto. Zapewne ma swoją długowieczną historię, której wyczuwalna siła nadająca
surowy charakter, jest niemożliwa do powtórzenia gdziekolwiek indziej.
Strzeliste kamienice zbudowane z nieszlifowanego kamienia, o nienaturalnie
wydłużonej linii, pną się aż do czarnego, bezchmurnego nieba. Stoją ciasno
jedna przy drugiej. Tworzą wąskie uliczki, niczym wysokie korytarze, na których
sklepieniu, mimo światła lamp, można dostrzec gwiazdy.
Dochodzę do rozwidlenia i skręcam
w następną uliczkę. Równie wąska i budząca niepokój, niewiele różni się od
poprzedniej. Z każdą chwilą jednak zyskuje coraz więcej detali, jakby to moja
wyobraźnia tworzyła nierealny w istocie świat. W ich dostrzeganiu nie
przeszkadza nawet brak wystarczającego światła, bo nie tyle patrzę na
otoczenie, co uświadamiam je sobie.
Z domów zwisają ciężko kute
balkony, podparte rzeźbionymi gzymsami, usiane śpiącymi, a może zwiędłymi kwiatami
i suszącym się praniem. Drzwi osadzone głęboko w ścianach, zamknięte zagradzają
dostęp do wnętrza domów, albo uchylone kuszą, by zajrzeć w mroczną strefę
intymności ich mieszkańców. Między niektórymi budynkami widać przejścia
prowadzące na wewnętrzne podwórza. Są nieoświetlone, ale z mroku wyłaniają
się pozostawione dziecięce zabawki, podniszczone
drewniane ławki, stoliki na rozchwianych nogach i trudne do rozpoznania drobne
rupiecie. Świadczą o istniejącym w mieście życiu, nie dają jednak otuchy. We
wszystkich mieszkaniach jest ciemno. Czarne okna, jak pozbawione życia oczodoły,
zieją budzącą grozę pustką.
Przemierzam kolejne uliczki,
trafiam do kolejnych zaułków. Poruszam się niepewnie, jakbym znalazła się w
swoistym labiryncie. W labiryncie może czaić się zło. Zła trzeba unikać, a kiedy się je spotka, nie wolno dać mu się dotknąć.
Ta myśl sprawia, że moja percepcja staje się pełniejsza.
Zaczynam
słyszeć własne kroki i przyspieszony oddech. Z oddali dochodzą odgłosy dalekich
rozmów, śmiechu i kocich schadzek, a jeszcze przed chwilą nie słyszałam niczego,
jakbym do tej pory nie dysponowała słuchem. Rozglądam się i nasłuchuję.
Na końcu uliczki, którą
przemierzam, na murze szarej kamienicy pulsuje świetlisty napis. Czeka aż go
przeczytam. Wreszcie jestem wystarczająco blisko by dostrzec litery - Amagus. Nie pojmuję ich znaczenia, ale to
mnie nie niepokoi. Budzi zainteresowanie i jest bodźcem zachęcającym do
działania, jak element układanki, który nie od razu pasuje, ale na pewno ma
znaczenie dla całości. Sprawdzam zawartość torby przewieszonej przez ramię,
mając nadzieję, że jest tam coś pomocnego. Wśród niepotrzebnych drobiazgów znajduję
sztywny, nieco pożółkły kartonik, na którym czarnym atramentem wypisano dziwną
datę i godzinę. Na odwrocie elegancką kaligrafią wskazano lokalizację – Teatr. Domyślam się, że to bilet. Na
żadnej z kamienic nie dostrzegam jednak szyldu, ani żadnego innego oznaczenia
tego tajemniczego miejsca.
Pulsujący wirtualny napis zaczyna
się przemieszczać wzdłuż ścian. Żeby go nie stracić z oczu, wbiegam za nim w kolejną
mroczną uliczkę. Już jednak nie tak straszną. W nocnej ciszy unosi się gwar
ludzi umilających sobie noc w barze. To musi być tuż za rogiem. Czuję, że jestem
na właściwej drodze, choć wirtualny przewodnik zniknął.
Znowu coś się
zmienia. Przystaję i próbuję uświadomić sobie co.
Odczuwam ciepło i zapach. Bruk
zmyty wodą po całym upalnym dniu, pachnie jak rozgrzany w słońcu kamień, teraz
odpoczywający od żaru, choć wciąż ciepły. Delikatnie muskający skórę, orzeźwiający wietrzyk przynosi z oddali ledwo wyczuwalny zapach morskich glonów
i specyficzną woń dzielnicy portowej. W tej mieszaninie zapachów wyczuć można
także prawie nieuchwytny aromat kwitnących oleandrów. Tak pachnie letnia,
śródziemnomorska noc.
Dopiero teraz zwracam uwagę na
swój strój. Mam zwiewną, kolorową sukienkę sięgającą kostek, z dekoltem udekorowanym
falbaną, odsłaniającym nagie ramiona. Rozcięcia do połowy ud pozwalają na
swobodne poruszanie się. Botki wykonane z niebywale miękkiej skóry, na
niezbyt wysokim i przez to stabilnym obcasie, wygodnie przylegają do stóp. Przewieszona
przez ramię skórzana torba stanowi dopełnienie tego niecodziennego stroju.
Obracam się w koło, jak mała, radosna dziewczynka. Suknia wiruje w ciepłym,
nocnym powietrzu.
Dostrzegam swoje odbicie w skąpo oświetlonej
witrynie. Patrzę z zainteresowaniem i z przyjemnością na twarz, której nigdy
przedtem nie widziałam. To intrygujące doświadczenie zobaczyć swoją twarz,
wyglądającą inaczej niż się spodziewam. Tajemniczą, o proporcjonalnych, łagodnych
rysach. Pasuje do smukłej sylwetki i włosów spływających na ramiona niesfornymi
kosmykami. Nawet nocą lśnią barwą dojrzałego zboża.
Dostrzeżony kątem oka ruch
przerywa przyglądanie się poznanemu przed chwilą odbiciu. Za najbliższym rogiem
znika postać mężczyzny. Mam wrażenie, że stał i na mnie patrzył, a potem szybkim,
niemal bezszelestnym krokiem odszedł, by w ostatniej chwili złowić moje
spojrzenie.
Muszę podążać za nim. Przypominam
sobie, a raczej uświadamiam, że moim zadaniem jest odnalezienie kogoś. Może
jego.
Następna ulica jest bardziej
przestronna, szersza i dostojniejsza. Tętni nocnym życiem. Pootwierane bary i
stragany kuszą radosnym śmiechem i zapachem pieczonych kasztanów.
Nigdzie nie mogę już dostrzec świetlistych
liter, ale zauważam tę samą, tajemniczą postać, powiewającą połami czarnego
płaszcza, fasonem przypominającego pelerynę. Sprężysty krok podkreśla elegancka
laska z hebanowego drewna. Ten widok mnie wabi.
Mężczyzna
znika w bramie kamienicy o fantazyjnych zdobieniach i fasadzie tak dziwnej i
powyginanej, że patrzenie na nią zakręca w głowie. Usiłuję go dogonić. Masywna,
drewniana brama jest otwarta na oścież. Za nią, nieprzenikniony mrok skrywa wnętrze
domu. Dopiero teraz dostrzegam okazały szyld Teatr zmysłów.
Odźwierny wyglądający jak bezmyślny
olbrzym, zagradza mi wejście. Czeka przez chwilę. W jego paraliżujących, nieruchomych
oczach czai się groźba. Stoję odrętwiała, zahipnotyzowana. Oczy olbrzyma
zaczynają płonąć żądzą mordu, usta wykrzywia bestialski grymas, a jego ręka,
którą z łatwością mógłby mnie zgnieść, sięga po długi, lśniący nóż. Z letargu
wyrywa mnie blask światła ulicznej lampy odbijający się w ostrzu. Szybko i
niemal mechanicznie sięgam do torby. Podaję olbrzymowi pożółkły bilet. Pokrzykując
z niezadowolenia, usuwa się na bok i pozwala mi przejść.
Wchodzę w
ciemność pachnącą wiekową starością murów i drewna. Po chwili wzrok się do niej
przyzwyczaja. Dzięki kilku ledwie tlącym się świecom w kandelabrach umieszczonych
na chropowatych ścianach, z ciemności wyłania się ogromny hol. Przy prawej
ścianie pysznią się dostojne schody zakończone antresolą okalającą całe
pomieszczenie. W mroku majaczą sylwetki ludzi stojących na górze i chyba
przyglądających się wchodzącym przez bramę.
Chcę do nich dołączyć, lecz drogę
zagradza mi typ podobny do odźwiernego. Nie reaguje na pokazany bilet.
Idę więc przez hol w kierunku
drzwi o misternie rzeźbionej framudze. Jedno ich skrzydło jest otwarte. Drugie,
wykonane z grubego szkła, podzielone szprosami na liczne okienka, przyciąga
uwagę intrygującą poświatą przedostającą się z pomieszczenia za nimi. Pod stopami
czuję gładzony kamień wyślizgany przez lata. W przestronnym holu nie ma okien i
z zewnątrz nie przebija się ani światło, ani żaden dźwięk, co potęguje
przytłaczające wrażenie. Tylko stuk niepewnych kroków unosi się w ciemności,
zdradzając moją obecność.
Jeszcze z dala od drzwi
dostrzegam spieszącą w ich kierunku znajomą postać w czarnej pelerynie. To
wzbudza przekonanie, że właśnie tam mam wejść. Wreszcie, z większą już
pewnością przechodzę przez drzwi, które zamykają się za mną, jakbym była
ostatnim z wyczekiwanych gości.
Sala, w której
się znajduję, jest prawie tak przestronna jak hol. Mrok przyjemnie rozpraszają
długie świece ustawione w rzędach przy bocznych ścianach.
Kobieta o arystokratycznych
rysach i miłym uśmiechu wita mnie dyskretnym skinieniem głowy. Gestem zaprasza
bym podeszła do baru znajdującego się na prawo od drzwi. Patrzę we wskazanym
przez nią kierunku. Bar wykonany z polerowanego drewna, deseniem i odcieniem
przypominającego mahoń, rozciąga się wzdłuż sali, jakby sam stanowił odrębne
pomieszczenie. Na masywnym blacie stoją kielichy o smukłych nóżkach i pękatych
czaszach. Od spodu przebija przez nie poświata tworzona przez cieniutkie,
fosforyzujące żyłki zatopione w blacie. Kielichy wypełnione są płynem
przypominającym wino o dość gęstej konsystencji i intensywnej wiśniowej barwie.
Wydziela on aromatyczne opary zasnuwające czasze, kłębiące się tylko w ich
środku i nieulatujące poza nie. Sięgam po kielich i zapatrzona w wirujące w nim
kłęby, wdycham nieuchwytną woń ciepłego lata, zaprawioną mdlącym zapachem
czegoś niebezpiecznie kuszącego.
Z każdym wdechem wina ubywa z
kielicha, a moje zmysły wyostrzają się. Czuję się pobudzona i z
niecierpliwością dziecka czekam na rozwój wydarzeń.
Sala zaczyna tańczyć kolorami i
dźwiękami. Jest pełna ludzi. Niektórzy siedzą w miękkich fotelach, albo wygodnie
układają się na sofach ustawionych przy masywnych stolikach z litego drewna. Inni
stoją grupkami przy ścianach lub krążą leniwie po sali. Raczą się tym
wyjątkowym winem, śmiejąc się i rozmawiając. Ożywiają się z każdym wdechem
mglistego aromatu.
Kobiety frywolnie ubrane w
kuszące gorsety i cieniutkie jak mgiełka negliże, wypatrują chętnych do
intymniejszych kontaktów. Uwodzą uśmiechem i zalotnym spojrzeniem. Rywalizują o
zainteresowanie najciekawszych gości z młodymi mężczyznami o wiotkich posturach
i delikatnych rysach.
Z kielichem w dłoni obserwuję
zajętych sobą ludzi. W powietrzu aż wibruje ich grzeszne oczekiwanie. Dołączam
swoją podnieconą ciekawość, pobudzoną widokiem tych, którzy już się oddają
własnym fantazjom. Gwar i muzyka, w której dominuje niepokojący rytm, dziwnie
zachęcają do snucia erotycznych wizji.
Ktoś podchodzi i staje za moimi
plecami.
- Zapraszam do stolika, pozwoli
pani sobie towarzyszyć? - nachyla się do ucha i szepcze pociągającym męskim
głosem.
- To pana widziałam? Pan mnie tu
przyprowadził? – wyrzucam jednym tchem zaskoczona i nieco przestraszona. Stoi
przy mnie mężczyzna w czarnej pelerynie. Niezwykle atrakcyjny i intrygujący,
tak jak intrygująca jest cała sytuacja, której nie sposób wyraźnie umiejscowić
na jawie lub we śnie.
- To zależy. Mogę być kim pani
zechce. Dawnym albo przyszłym kochankiem, przyjacielem, ojcem albo wrogiem.
Pani zdecyduje. Jestem tylko elementem kreowanej rzeczywistości – mówi
hipnotyzującym głosem.
Nie rozumiem sensu jego słów. Nie
mam pewności, czy to jego szukam. Brzmienie uwodzącego głosu sprawia jednak, że
chcę się poddać tej chwili owładniętej narkotycznym oparem wina. Zapominam o
celu, w jakim się tu znalazłam, w świecie zbudowanym z iluzji, pełnym
fantasmagorii, choć zdumiewająco realnym. Głęboko zamykam na chwilę myśl, że to
nie ten człowiek, którego widziałam i którego muszę odnaleźć. Liczy się tu i teraz.
Jest omdlewająco przyjemnie.
- Kim są ci ludzie? – pytam dając
się prowadzić do stolika, na którym stoją dwa pełne, parujące kielichy.
- Zupełnie nikim, tłem, efektem
skrytych pragnień – hipnotyzuje całym sobą i pomaga mi usiąść.
- Czyich? Moich, czy pana? –
pytam zalotnie.
- Na to sama musi pani znaleźć
odpowiedź – mówi nachylając się i patrząc mi głęboko w oczy, przysuwając twarz
bardzo blisko mojej. Serce przyspiesza w oczekiwaniu.
Anno! Anno! Słyszę gdzieś
wewnątrz siebie. Nie chcę tego słyszeć i ignoruję to wołanie.
Anno! Anno! Dźwięczy w głowie coraz natarczywiej. Jak brzęcząca
mucha, której nie można odgonić. Anno!
Anno! Wreszcie niszczy nastrój czarownej chwili.
- Przestań! – krzyczę by odgonić
głos w sobie.
- Przepraszam. Pani jest bardzo
pociągająca, stąd to niewybaczalne zapomnienie – mówi, ale jego ton przeczy poczuciu
skruchy. Jest wyzywający i wręcz z lekceważącym rozbawieniem wypowiada
nieszczere słowa, których wymaga jedynie kurtuazja. Oczy ostrzegają. To osoba,
która dostaje to czego chce.
- To ja przepraszam. To dla mnie
zagadkowe miejsce i zagadkowy czas – usprawiedliwiam swój wybuch.
- Nie mówmy już o tym. Zaraz obejrzymy
przedstawienie. Proszę wygodnie się ułożyć i cieszyć spektaklem – mówi z
łagodnym uśmiechem, jednocześnie dając znak komuś, kogo nie widzę.
Powoli cała
sala tonie w mroku. Tylko na moment, bo oto przed nami, przy przeciwległej
ścianie ukazuje się scena, skąpo oświetlona, ale przykuwająca uwagę. Jej podłoże
wysłane jest miękką materią. Wszędzie piętrzą się różnej wielkości poduchy, pufy
i delikatne, miękkie pledy. Scena przypomina ogromne i wygodne łoże.
Po chwili światło eksponuje leżącą
tam kobietę. Jej postać tonie w jedwabiach stroju. Zgięta w kolanie zgrabna noga,
wysunięta kusząco spod sukni, jaśnieje na tle głębokiej czerwieni.
Kobieta z kocią gracją wstaje
leniwie i przemierza tanecznym krokiem scenę. Dźwięki klasycznej gitary, które
z coraz większą siłą docierają do widzów, uwodzą do wtóru z postacią na scenie.
Wreszcie postać staje na środku,
twarzą do widzów. Światło wędruje za nią.
Twarz kobiety! Z niedowierzaniem
i trwogą stwierdzam, że znam tę twarz, jak żadną inną. Wydaje mi się, że
wszyscy na mnie patrzą i słyszą jak moje serce szaleńczo bije z emocji. Są jednak
wpatrzeni w postać na scenie. Uspokajam się trochę. Podniecenie i ciekawość
biorą we mnie górę.
Mężczyzna siedzący obok przygląda
mi się z nieodgadnionym uśmiechem.
- Podoba się pani? – szepcze
przybliżając twarz i muskając delikatnie moją szyję. Po całym ciele przebiegają
przyjemne ciarki.
- Jeszcze nie wiem. Pan zna tę
kobietę – bardziej stwierdzam, niż pytam. Ton wyraża prośbę o wyjaśnienie, co
tu się dzieje.
- Pani powinna ją poznać –
odpowiada tajemniczo. Wydaje się przy tym świadomy i zadowolony z wywołanego we
mnie zamętu.
Kobieta zaczyna śpiewać
dźwięcznym, niskim głosem, w którym słychać odrobinę melancholii i obietnicę
spełnienia najskrytszych i najdzikszych pragnień. Dobrze znam ten głos, choć nigdy
wcześniej nie słyszałam w nim takich emocji.
Daję się porwać zniewalającemu
pragnieniu doświadczania i badania swoich własnych granic. Bez oporów przyjmuję
elektryzujące mrowienie, kiedy dłoń towarzyszącego mi mężczyzny odnajduje pod
suknią moje kolano. Pieszczotliwy dotyk powoli przesuwa się w górę uda, drżącego
bynajmniej nie ze strachu. Nie przeszkadzam mu w tym, więc dociera do koronki
bielizny i delikatnie wślizguje się pod nią. Jest subtelny i delikatny, ale
pewnie przekracza granice przyzwoitości. Palec sprawnie wsuwa się do środka i poruszając
się coraz głębiej, sprawia całkowicie już nieprzyzwoitą przyjemność.
Nie patrzę na niego, zawstydzona
łatwością z jaką mu na to pozwalam. Przymykam oczy i cichutko wzdycham. Wyginam
ciało, pozwalając na jeszcze więcej. Z płytkim i spazmatycznym oddechem zatracam
się coraz bardziej. Z erotycznego zamroczenia wyrywa mnie jednak szept i
intensywny zapach wina.
- Podoba się pani? – We
wpatrzonych we mnie oczach widzę mrok i niebezpieczną chęć posiadania.
-
Bardziej, niż by należało – odpowiadam z lekkim zażenowaniem.
- Ten czas należy do pani. Może
pani zrobić, co tylko wyobraźnia podpowiada – mówi śmiejąc się zachęcająco i
odrzuca poły czarnej peleryny.
Ten gest zwraca moją uwagę na to,
co się pod nią kryło. Idealnie skrojony elegancki garnitur w zadziwiającym
kobaltowym kolorze, podkreśla szczupłą, lecz mocną
sylwetkę. Spod marynarki widać nieskazitelną biel koszuli, luźno rozpiętej pod
szyją. Spodnie w kroku są imponująco wypełnione. Spogląda na to wyeksponowane
miejsce, a potem patrzy głęboko w moje już nieco mniej zawstydzone oczy,
składając tym niedwuznaczną propozycję.
– To co dzieje się na scenie,
może być także pani udziałem – mówi z ustami blisko moich ust.
Dopiero teraz zauważam, że
spektakl przeistoczył się w orgię. Już nie tylko na scenie, lecz wszędzie
dookoła widzę żywą pornografię.
Oglądam
przedstawienie zauroczona. Bohaterka już nie ma na sobie czerwonej sukni. Jej
strój ogranicza się do skąpej przeźroczystej koszulki, ledwie zakrywającej
krągłości, ciemnych pończoch i butów na cieniutkich szpikach. Leży wsparta na
poduchach, z dłonią skrytą między nogami, wyuzdana. Druga dłoń gładzi
pieszczotliwie odkryte piersi, brzuch i uda. Roziskrzone oczy patrzą wyzywająco na rosłego mężczyznę
stojącego tuż przy niej. Mężczyzna ma na sobie mundur. Władczą i dostojną
postawą nie zdobywa jednak przewagi nad kobietą, a jedynie podkreśla jej
wyjątkowość. Odrzuca na bok pas, rozpina spodnie i opuszcza je tylko tak, żeby zademonstrować
gotowość do aktu. Kobieta unosi się nieco na poduchach i sprawdza tę gotowość
językiem. Wodzi nim po całej wyprężonej powierzchni, a potem już zdecydowanymi
ruchami pociera aż do nasady. Mężczyzna zachęca ją do kontynuowania tej
pieszczoty, wplatając dłonie w jej włosy i przyciągając jej twarz jeszcze
bliżej. Mruczy przy tym i szepcze nieprzyzwoitości. Wreszcie, gdy czuje, że za
bardzo jej pragnie, odsuwa się.
Kobieta wstaje. Klęka na niskim
pufie, oparta na poduchach wsuniętych pod biodra. Spoglądając zachęcająco na
mężczyznę, rozsuwa nogi. Ten podchodzi i bierze ją energicznie od tyłu. Z
nieoświetlonej części sceny wychodzi jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden z nich
zastępuje kolegę, który niezaspokojony znajduje zachłanne usta kobiety, by po
chwili zalać je swoim spełnieniem. Potem poprawia ubranie i zadowolony układa
się nieco z boku. Już tylko patrzy i nabiera sił na dalszą część nocy.
Dwaj pozostali mężczyźni nadal
adorują partnerkę. Wszyscy troje niespiesznie obdarowują się wzajemną
przyjemnością, świadomi też emocji wywoływanych wśród publiczności. Dążą do własnego
zaspokojenia i doświadczenia rozkoszy darowanej partnerowi.
Jeden z mężczyzn siedzi na
podwyższeniu. Kobieta siada na nim i opiera plecy o jego tors. Porusza się
delikatnie w przód i w tył. Drugi podchodzi z przodu. Zagarnia jej zgrabne
piersi i leciutko ugniatając pobudza. Pochyla się nad nimi i pieści językiem,
ssąc i drażniąc sterczące koniuszki. Gdy ona wzdycha i pojękuje, bliska spełnienia,
staje nad nią i miedzy dwie jędrne półkule wsuwa swoją męskość. Porusza
biodrami, które ona chwyta, nadając im co raz energiczniejszy rytm. Męskie
dłonie ściskają piersi, jedną blisko drugiej. Pomiędzy nimi rozpalona męskość tańczy
z coraz większym zapałem, aż dochodzi do granic pieszczoty. Jednocześnie,
ujeżdżony mężczyzna także eksploduje, a zaspokojona przez nich partnerka krzyczy
z rozkoszy.
Rozglądam
się ukradkiem i stwierdzam, że chyba wszyscy goście oddają się cielesnemu
szaleństwu. Para przy stoliku obok namiętnie splata się w wyszukanej pozycji.
Przy następnym stoliku, ktoś zaspokaja żądzę samotnie, ulegając podniecającej
aurze panującej wokół. Nieco dalej grupa ludzi obu płci prowadzi wspólną
erotyczną grę, tworząc fascynująco zmysłową figurę.
Patrzę na scenę i na pozostałych
uczestników tej orgii, czując się jednym z jej elementów. Całość tworzy
pobudzający zmysły obraz. Bezwstydnie sięgam między nogi towarzyszącego mi
mężczyzny, zaskakując tym samą siebie. Rozpina i zsuwa spodnie, a potem rozsiada
się wygodnie tak blisko, że czuję zapach pożądania zmieszany z niepokojącym
zapachem trunku. Pieszczę nabrzmiałą żądzą męskość. Przyjemność jaką z tego mam,
z trudem dzielę z przyjemnością, jaką dają mi jego smukłe palce tańczące między
moimi udami.
Uświadamiam
sobie kolejną przemianę. Wstyd znika. Jestem zafascynowana możliwością
odczuwania przyjemności bez żadnego skrępowania, bez konieczności zastanawiania
się, czy taka lubieżność mieści się w jakichkolwiek granicach. Akceptuję
świadomość, że nic mnie nie ogranicza prócz mojej własnej wyobraźni i chęci.
Eksperymentuję ze swoimi doznaniami.
Czuję dziwną wieź z dziewczyną na
scenie. Jestem pewna, że podobnie odbieramy erotyczne bodźce i podobnie dążymy
do poznania nieznanych dotąd sfer.
Gdy na scenie jeden z mężczyzn
posiada ją klęczącą, towarzyszący mi mężczyzna bezceremonialnie opiera mnie przodem
na stoliku. Unosi moją suknię, odgarnia cieniutką koronkę i pewnie we mnie wchodzi,
jakbyśmy to my byli bohaterami przedstawienia. Potem, podobnie jak bohaterka,
siadam na moim partnerze i opieram plecy o jego tors. Poruszam się na nim, gdy
on pieści moje piersi. Chcąc poczuć go głęboko w sobie, wyginam ciało i szeroko
rozsuwam nogi. Poruszam się coraz śmielej w przód i w tył, tak jak kobieta na
scenie. Przymykam oczy delektując się erotycznymi doznaniami, których
intensywność jeszcze wzmacnia poczucie własnej niezależności i świadomego odrzucenia
ograniczeń.
W pewnym momencie czuję czyjś
delikatny język na piersiach. Kieruje się niżej, na brzuch i jeszcze niżej, aż
jego koniuszek zaczyna pieścić miejsce zawładnięte już przez posiadającego mnie
mężczyznę. Przez przymrużone powieki widzę wpatrzone wyzywająco piękne, kobiece
oczy. Ta wyuzdana konfiguracja, której dotąd nigdy nie pragnęłam, zaskakująco
podnieca jeszcze bardziej. Kobiecy język i drobne, lecz sprawne dłonie pieszczą
także krocze mężczyzny. Oboje nie wytrzymujemy zbyt długo tych niesamowitych
zabiegów i jedno po drugim, z tłumionym jękiem osiągamy szczyt. Tajemniczy
język z zapałem zlizuje to, co zostawił mi mężczyzna. Tym razem nie tłumię
krzyku. Trwam tak w błogiej chwili tulona przez kochanka.
Kiedy wstaję, nie ma przy nas
nikogo. Nie ma już tajemniczej kobiety o pięknych oczach i utalentowanym
języku, albo jest tylko wytworem wyobraźni.
Odchodzi
główna bohaterka przedstawienia. Miesza się w tłum, który zawładnął także
sceną, a po chwili niknie mi z oczu. Sala osiąga erotyczne apogeum. Wciąż
pobudzona patrzę na liczne pary i grupki ludzi uprawiających wyuzdany seks. Dają
sobie zadowolenie na najróżniejsze sposoby i w najróżniejszych układach.
Rozglądam się za kobietą o
znajomej twarzy, z którą łączy mnie coś nieuchwytnego. Zamiast tej twarzy,
wśród tłumu dostrzegam postać mężczyzny w czarnej pelerynie. Przez moment
patrzy mi prosto w oczy, a potem niknie w części sali skrytej za barem. Jego
twarz przypomina mi kogoś. W tym ulotnym momencie mam mgliste wrażenie, że to
ktoś, kogo pragnę nie tylko ciałem, lecz wszystkim, czym jestem. Teraz już mam
pewność, że mężczyzna, z którym dałam się ponieść erotycznemu szaleństwu, nie
jest tym, którego szukam.
- To była bardzo przyjemna lekcja
samej siebie. Dziękuję panu – mówię z miłym uśmiechem i wstaję z sofy, na
której jeszcze przed chwilą byliśmy tak bliscy sobie.
- Nawet pani nie wie jak cenna to
lekcja. Jednak ogromna przyjemność jest przede wszystkim moim udziałem. –
Całuje mnie szarmancko w rękę i delikatnie w usta, tak jak się całuje bliską
przyjaciółkę a nie kochankę. Trzyma mnie pod rękę i kieruje w stronę miejsca, w
którym ostatnio zobaczyłam tajemniczego mężczyznę w czarnym płaszczu.
- Mam nadzieję, że znajdzie pani
tego, którego szuka w tym świecie. Żałuję, że nie ja nim jestem, ale życzę
powodzenia. – Kłania się i odchodzi. Być może zbyt naiwnie myślę, że jest mi
życzliwy.
- Kim jest Amagus? – krzyczę za nim. W ostatniej chwili przychodzi mi do
głowy, że ten mężczyzna pomoże mi to wyjaśnić. W przeciwnym razie, spotkanie z
nim nie miałoby znaczenia.
Odwraca się i przez chwilę
wpatruje we mnie. Zastanawia go, skąd znam tę nazwę, albo rozważa, czy powinien
podzielić się swoją wiedzą. Wreszcie odpowiada.
- To ktoś, kto uwodzi i zniewala
na całe życie, lecz sam jest nieosiągalny. To mieszanina dobra i zła, miłości i
nienawiści, niszczącego pragnienia i spełnienia. Jeśli cię dopadnie, będziesz
zgubiona. – Mówi ważąc każde słowo, ale wyczuwam jego szczerość. Ponownie
składa elegancki ukłon i znika wśród bawiących się.
Przeciskam się
przez wciąż rozochocony tłum, kierując się do tej niewidocznej za barem części
sali. Są tam kolejne drzwi, teraz przymknięte.
Ze szczeliny pomiędzy nimi a ścianą, nie przebija się nawet odrobina światła.
Rozglądam się i szukam w tłumie tajemniczej postaci, mając nadzieję, że nie będę musiała wchodzić
w ciemność.
Mężczyzny nigdzie nie ma. Muszę
tam wejść. Otwieram drzwi trochę szerzej i zaglądam przez nie ze strachem. Uzasadnia
go nie tylko brak światła, ale nie umiem wyjaśnić dlaczego przejście przez te
drzwi budzi taką niechęć.
Z poczuciem, że nie mam wyboru,
przestępuję próg. Przez chwilę stoję, dając oczom przyzwyczaić się do ciemności.
Nie jest całkowita. Z oddali majaczy jakiś świetlisty punkt, z którego tu, ledwo
dostrzegalną poświatą dociera jedynie wspomnienie jasności. Światła wystarcza jednak
na tyle, by iść korytarzem ciągnącym się za drzwiami w nieznane. Idę powoli.
Towarzyszy mi przekonanie, że to już ostatnia część podróży. Wiem, że na końcu
tej drogi znajdę tego, którego mam znaleźć. Usłyszane od mojego kochanka słowa sprawiają,
że ta myśl nie cieszy lecz napawa lękiem.
Po długiej chwili marszu,
docierają do mnie jeszcze niezbyt wyraźne odgłosy. Zdejmuję buty, by nie dać
przedwcześnie znać o swojej obecności. Staram się też bezgłośnie oddychać.
Nasłuchuję. Mam irracjonalną pewność, że w głębi tego korytarza czai się coś
złego. W myślach, jak mantra kołacze się zdanie Zła trzeba unikać, nie wolno dać mu się dotknąć.
Mimo strachu idę dalej. Teraz już
dość wyraźnie słyszę krzyki krzywdzonej kobiety i świszczące odgłosy razów
spadających na chłostane ciało. Nogi drżą ze strachu, lecz niosą mnie powoli
coraz bliżej źródła przerażających dźwięków. Wreszcie oczom ukazuje się
potworny widok. Do metalowych uchwytów wbitych w kamienną ścianę, którą
zakończony jest ponury korytarz, przytwierdzona jest drewniana konstrukcja
przypominająca ławę z nabitymi różnej długości i grubości kolcami, z otworami w
nieprzypadkowych miejscach. Na ławie, spętana grubymi sznurami, słania się
kobieta w czerwonej sukni, z której teraz zostały tylko strzępy. Ma opuszczoną,
omdlałą głowę i zakrwawione ciało, poznaczone śladami otrzymanych razów i
wymyślnych tortur. Podnosi z trudem głowę i z rozpaczą wpatruje się w moje
oczy.
Tak dobrze znam tę twarz, jak
żadną inną, choć nigdy przedtem nie była tak bardzo nieszczęśliwa, aż trudna do
rozpoznania. Z mroku wychodzi jej dręczyciel i pierwszy raz jego twarz nie
znika zanim ją zobaczę i poznam. Z niedowierzaniem i poczuciem zawodu poznaję
to oblicze. Śniłam i marzyłam o nim po wielokroć. Teraz jestem pewna, że to
jego mam znaleźć. Znalazłam. Boję się, że znalazłam zło.
- Jesteś nareszcie. Czekaliśmy z
Anną na ciebie – mówi spokojnie, z życzliwością w głosie, niemal tkliwie.
Obdarza uwięzioną pięknym uśmiechem.
Łzy wdzięczności wypełniają jej smutne
oczy, a twarz rozpromienia całkowite oddanie. Czuję naiwną radość, poddańcze
uwielbienie i nadzieję na szczere odwzajemnienie. To nie są moje uczucia,
należą do niej.
Ten kochany mężczyzna o pięknej
twarzy i kojącym głosie jest złem i pragnieniem, któremu nie mogę się oprzeć.
Długo wpatruje się we mnie, uwodząc magią niesamowitych oczu.
- Przyszłaś z własnej woli. Będę
cię kochał i krzywdził w nieskończoność - mówi zbliżając się do mnie.
Próbuję się odsunąć od niego,
uciec. Wiem, że zła trzeba unikać, nie
wolno dać mu się dotknąć.
Pojmuję wreszcie, że to ja jestem
uwięziona na drewnianej ławie. Mam poranioną duszę i okaleczone pejczem ciało. Ta
niegdyś wymarzona twarz zbliża się do twarzy, którą tak dobrze znam. Mojej
zmęczonej i przerażonej twarzy. Chce złożyć pocałunek, którego zawsze
pragnęłam, a który teraz okazuje się pocałunkiem zniszczenia.
- Już cię nie pragnę! – krzyczę
przerażona – zostaw mnie, zostaw nas obie!
- Kłamiesz. Nie tak łatwo zrezygnować…
– mówi łagodnie i zawiesza głos, jakby uległ wzruszeniu. – To co widziałaś, było
próbą. Nie uciekłaś, odnalazłaś siebie i mnie – cicho i spokojnie tłumaczy, a
ja mu wierzę i wiem, że przegrałam.
– Zostań. Ze mną – prosi. W jego
pięknych oczach dostrzegam prawdziwe uczucie.
Poddaję się. Chcę jego pocałunku,
chcę być z nim.
Tuż przed upragnionym dotykiem
jego ust, słyszę wołanie wydobywające się gdzieś z głębi mojej jaźni. Anno! Anno! Anno, wracaj! Zła trzeba unikać, nie wolno dać mu się
dotknąć.
Przestaję istnieć, zapadam się w
niebyt. Znikam.
***
Pierwsza
myśl, jaka dotarła do świadomości, to proste stwierdzenie, że jednak wróciłam.
Otworzyłam powoli oczy z nadzieją, że zobaczę obok siebie tego mężczyznę o
pięknej twarzy i hipnotyzujących oczach, za którym od lat tęsknię.
-Wreszcie się ocknęłaś.- Głos, w
którym słychać było szczerą ulgę należał jednak do kogoś innego...