Nagle wszystko zatonęło w gęstej ciszy.
Do końca wybrzmiał ostatni erotyczny akord spełnienia, a potem szeptem wyznanej
miłości. W ciszy zamieszkało zaskoczenie.
- Nie patrz tak na mnie.
- Jak?
- Jakbyś nie mogąc się powstrzymać zlizał śmietankę, a
teraz wiesz, że pobrudziłeś sobie wąsy.
- Dla tej śmietanki dałbym sobie nawet zgolić wąsy.
- Masz rację, przepraszam. Tylko… bez nich nie byłbyś już
tym kocurem.
Słowa sztylety jeszcze nie raniły ale
niebezpiecznie w nas igrały.
Ciepłe, kochane ciało, na wyciągnięcie ręki, wciąż
pachniało otumaniającą fizycznością i mamiącymi emocjami, udającymi tak
upragnione spełnienie. Tylko sięgnąć i przytulić. Trudno się tej pokusie
oprzeć.
Powstrzymał ją strach, że może on się odsunie albo, co
gorsze, uzbroi się w uprzejmą rezerwę. Schowa mnie w swoich silnych ramionach,
bo tak wypada. Będzie wyciszał wyrzuty sumienia.
Leżałam wtulona i nie patrzyłam mu w
oczy. Nie znalazłam jakichkolwiek słów, które warto było wypowiedzieć.
Czułam na sobie jego wzrok i próbowałam zgadnąć, co się w
nim kryje.
Głaskał delikatnie moje wciąż napięte plecy. W pachnącej
chucią ciszy. Bałam się, że to tylko mój zapach, nie jego. Że gdy spojrzę w
jego oczy, znajdę słabość, niepewność, może nawet żal, złość na siebie za to,
że wreszcie uległ chwili.
- Wyrwało ci się, że mnie … To było naprawdę do mnie, czy
do niej w wyobraźni? - Nie ugryzłam się w język i słowa wyleciały jak z procy,
nie bacząc, że aż stężałam ze strachu przed odpowiedzią.
- Nie wiedziałaś co czuję? A ty? Odpowiedziałaś tym
samym.
Marzyłam
o tej chwili. W wyobraźni stworzyłam już tysiące scenariuszy.
Kochaliśmy się w nocy nad wzburzonym morzem.
W jeziorze,
muskani chłodną wodą, nago zanurzeni w niej i w sobie nawzajem.
Pieściliśmy się
na leśnej polanie i w rozpadającym się szałasie, gdy podczas wycieczki
rowerowej złapała nas letnia ulewa.
W górskim schronisku o świcie.
U mnie w
biurze i u niego w pracy na biurku.
Na stojąco, siedząco, leżąco.
Całowałam,
ssałam i lizałam jego, a on odpowiadał w dwójnasób.
Wchodził we mnie
gwałtownie, wygłodniały i spuszczał się niemal natychmiast, doprowadzając mnie
do potężnych orgazmów.
Innym razem penetrował kawałek po kawałku, spokojnie, z
pietyzmem. Ciało i duszę.
Zawsze królowały jego oczy, pilnie strzeżona brama do
myśli i uczuć. Niesamowite. Nawet gdy zmęczone, czy smutne, nigdy nie były
matowe, nigdy nie brakowało w nich pasji, nie wygasał ich żar. Nic nie robił na
pół gwizdka, wszystko całym sobą. Te oczy fascynowały, uzależniały, budziły
obawę i podpuszczały do brawurowego skoku głową w dół.
Co ma być, to będzie.
Nic nie zdarza się przypadkiem, bez przyczyny i znaczenia.
Leżałam
i z odrętwiałym sercem zastanawiałam się, dlaczego nie umiem się cieszyć
spełnieniem tych marzeń.
W sferze fantazji były tylko jednowymiarowymi obrazami,
namalowanymi soczystymi, jaskrawymi barwami. Nie widać było cieni. Siedziały w
ukryciu i nie kazały myśleć i odczuwać. Skupiałam się na wyimaginowanym
doświadczaniu radości, zaspokajaniu zmysłowych pragnień. Wątpliwości jeszcze się
nie urodziły, a co najmniej nie dojrzały.
Teraz było zupełnie odwrotnie. Wszystkie zmysły, w jednej
chwili, zostały jakby uwięzione. Chłodne myśli pozostały osamotnione, a
wszystko powoli stawało się czarno - białe.
Może tak wyglądają wyrzuty sumienia.
- A jeśli zaszłam w ciążę? Nie myślałeś o tym. Nie wiesz,
że w takich chwilach kobiety też nie myślą?
- To dobrze, zostawisz męża i będziesz ze mną.
Zaskoczył mnie. Nie słowami, ale łagodnością i naiwną
nadzieją w oczach.
Znowu te jego oczy. Czarowały, wybijały z utartego rytmu
myślenia.
- A ona?
- Nie martw się, na pewno nie zaszłaś w ciążę. –
Powiedział głośno. – Chociaż chciałbym – ledwie usłyszałam wyszeptane słowa.
Miał taki sam mętlik w głowie. Nie przyznawał się do
tego.
Powinnam uwolnić się z tych ciepłych
ramion i po ostatnim czułym pocałunku odejść. W pokręconych myślach i w
uczuciach jednak znowu budziła się kobieta. Motyle od nowa zaczęły swój
nieprzyzwoity pląs. Jeszcze intensywniej poczułam zapach mężczyzny, jego
pożądania, swojego pragnienia i nadziei na wspólne spełnienie.
Dłonie muskające moje plecy już nie próbowały koić.
Stały się zaproszeniem. Wtuliłam się w niego mocniej, odganiając wątpliwości.
Poczułam na brzuchu jak się pręży i pulsuje, domagając się akceptacji i dowodu
na to, że nie ma granic. Chwyciłam go w dłoń i zaczęłam taniec, już nie mając
żadnych dylematów. Cichy, zachęcający jęk i szeptane miłosne zaklęcia,
przyzwalały, oswajały rzeczywistość z nim.
Tak szczere pragnienia nie mogły kryć
w sobie zła. Szczęście jest jedynym celem, dla którego warto żyć, a w tej
chwili czułam się szczęśliwa.
Między moimi nogami pląsały już nie tylko motyle.
Panoszyły się tam jego cudowne, elektryzująco sprawne palce.
Gdy byliśmy już bardzo wysoko, jedno podążając za drugim,
odwrócił mnie i napierając wszedł stanowczo i władczo. Przegonił wszystkie
smutki, zdarł maskę, uwolnił od udawanej przed sobą skromności. Wchodził
głęboko, spazmatycznie. Wpychał się, jakby chciał wniknąć cały, znaleźć się
wewnątrz i zawładnąć naszym wszechświatem. Pozwalałam mu na to, prosiłam o
więcej. Dał mi wszystko, czego w tej chwili pożądałam. Siebie.
Płakałam. Łzy miały smak smutku
ostatniego spotkania, choć to nasze, intymne było pierwsze. Miały kolor
zachwytu, piękna i euforii niedozwolonego spełnienia. Były oznaką poddania się
nierozumianym regułom, ustalanym przez wieki w społeczeństwie sztucznie
narzuconego porządku. Zasadom, których sensu w tej chwili nie rozumiałam, ale
miałam nadzieję, że jest bardzo ważny. Jeśli tego sensu nie znajdę, to odrzucenie jego
miłości i pozwolenie mu na odrzucenie mojej, wypełni mnie pustką.
Będę szukać, aż znajdę. Kiedyś, gdzieś, jego.