sobota, 21 marca 2015

Wspomnienie


Kiedy byłam dziewczynką, wakacje spędzałam u ciotki na wsi położonej nad cudownym, ogromnym jeziorem. Była to niewielka miejscowość z PGR-em, suszarnią zboża, poniemieckimi domami, kilkoma niewielkimi blokami mieszkalnymi i zrujnowanym pałacykiem, jakich wiele. Zamieszkana przez prostych, szczerych ludzi i rozkrzyczane swobodą dzieci, jeszcze wtedy nie przyciągała turystów. Miała niepowtarzalny klimat, który dziś wspominam z rozrzewnieniem.
Ciotka mieszkała w starym bloku, w mieszkaniu na piętrze, tuż pod nagrzanym słońcem dachem, gdzie zawsze panował skwar. Wieczorami przez otwarte okna pachniało maciejką, bzem i agrestem. Przy drodze rosły dzikie papierówki i śliwy mirabelki, a w dzikim sadzie czereśnie o słodkich błyszczących w słońcu owocach.
Bawiłam się tam i dokazywałam od rana do późnego wieczora z rzeszą dzieciaków mieszkających po sąsiedzku. Wymykaliśmy się do pałacu, a potem na pola młodej kukurydzy o soczystych i słodkich kolbach. Czasem łasowaliśmy w okolicznych ogródkach, pełnych pachnącego zielonego groszku, młodej marchwi, ogórków i malin. Najbardziej jednak lubiliśmy chodzić nad jezioro, bez którego dzień wydawał się stracony.
Lubiłam też ciotki pracę. Była laborantką w oborze. Każdego ranka, skoro świt, tuż po udoju pobierała próbki mleka do badania. Zabierała mnie ze sobą, jeśli udało mi się wstać wystarczająco wcześnie, niemal o wschodzie letniego słońca. Piłam jeszcze ciepłe mleko, dopiero co darowane przez krowy. Było słodkie i jakby gęste, pokryte pianką. Pachniało wsią, inaczej niż rozlane w butelki i dostarczone do sklepów.
Po sąsiedzku w bloku ciotki mieszkała rodzina, z której dziećmi, trzema siostrami, bawiłam się najczęściej. Miały starszego brata, o którym mówiły z dumą i niemal nabożną czcią. Słyszałam jak dorośli wychwalali Darka. Wyrósł w tak marnym otoczeniu na młodzieńca genialnie uzdolnionego w jakiejś dziedzinie naukowej o nazwie trudnej do dziecięcego zapamiętania. Mówili, że ważni ludzie przyjechali z samej Warszawy i zabrali go na specjalne nauki. Był jak cud. Cała wieś pęczniała z dumy, a najbardziej jego wiecznie podchmieleni rodzice.
Wszystkie przeżyte tam chwile, tak intensywne i dziecięco niewinne, do dziś mieszkają w pamięci.
Miałam jakieś 10 lat i kolejne wakacje spędzałam u ciotki. Wybiegłam po pospiesznie zjedzonym obiedzie na podwórko. Tak pędziłam, że nie zauważyłam przeszkody i upadłam. Stłukłam kolano o betonowy chodnik. Zdarta do krwi skóra, wielki ból i łzy spływające po umorusanej buzi, zapowiadały nieszczęście dziewczynki. Na to wszystko wyszedł z klatki schodowej wysoki, piękny młodzian, mityczny Darek. Wstydziłam się płaczu, ale nie byłam w stanie stłumić cichego łkania. Podszedł, przykucnął przy mnie, obejrzał zdarte kolano i pocieszał najcudowniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam. Uspokajał, prosił żebym nie płakała, żeby się nie smuciły te piękne oczęta.
Zakochałam się. Pierwszy raz. Bez ostrzeżenia. Bez pamięci.
Co dzień wypatrywałam go na podwórku i biegłam do niego, gdy tylko się pojawił. Polubił mnie. Przekomarzaliśmy się bez końca. Powtarzał, że mam najpiękniejsze oczy na świecie, gdy się śmieję, a ja śmiałam się i pękałam z dumy. Niekiedy udawało nam się namówić go by zabrał nas nad jezioro. Wciąż marudziliśmy o to ciotce albo innym dorosłym. Nie pozwalano nam, dzieciom chodzić nad wodę bez opieki. Darek był już dorosły, miał 19 lat i mieszkał w wielkim mieście. Czasem nam o tym opowiadał, a my słuchaliśmy z otwartymi buziami.
Po powrocie do domu często o nim myślałam. Spędzałam u ciotki wakacje i spotykałam go jeszcze przez dwa kolejne lata. Wciąż wydawał mi się piękny. Był dorosły, ale przecież nie tak stary jak ciotka albo rodzice. Gdy jechałam na wakacje jako 13-latka, serce tłukło się w oczekiwaniu, że go znowu zobaczę. Marzyłam, że kiedyś zostanie moim mężem.
Niestety, młode serce pękło, a pełne dziewczęcych łez wakacje były najgorsze i najsmutniejsze. Darek, mój Darek, jak go w myślach nazywałam, już nie wrócił do domu. Zginął. Podobno spadł z jakiegoś balkonu w akademiku. Uderzył głową w metalową rampę ustawioną przy budynku i już go nie było, nigdy miało nie być.
Do dziś pamiętam jego smukłą postać, piękną twarz z zadziorną miną i sprężystą postawę jak szedł. W pamięci kołaczą się jego słowa Masz najpiękniejsze oczy na świecie, gdy się śmiejesz. To było zaklęcie otwierające serce na miłość.
Czemu teraz przypomniała mi się ta historia?
Jestem dorosłą, dojrzałą kobietą. Zadowoloną z poukładanego życia. Mam ciekawą i dobrze płatną pracę, oddanych i kochanych przyjaciół, a od czasu do czasu mężczyzn do czułości lub, co najmniej do dobrego seksu. Nie założyłam jeszcze gniazda. Nie spotkałam kogoś, w kim zakochałabym się bez pamięci. Może limit tego zjawiska wyczerpałam już, jako mała dziewczynka, a może nie nadszedł na to jeszcze czas. Pomyślałam o Darku w magicznej chwili, kiedy nie ulotnił się jeszcze z mojego łóżka zapach wczorajszej nocy. Wryła się nie tylko w pamięć, ale i w serce. Jednym wypowiedzianym zdaniem.
Przez cały wczorajszy dzień brałam udział w konferencji, po której organizator zaprosił uczestników na kolację bankietową. Nie miałam na nią ochoty. To się jednak zmieniło za sprawą kolegi po fachu, przelotnie poznanego kilka lat wcześniej, również uczestniczącego w tej konferencji. Na przerwie miedzy odczytami ustawiłam się potulnie w kolejce przy ekspresie do kawy. Kiedy urządzenie wreszcie nalewało do mojej filiżanki pieniste capucino, ktoś pochylił się nad moim ramieniem i wyszeptał :
- Nadal pijesz tylko czarną i gorzką jak piołun, albo białą i słodka jak ulepek?
Znałam ten wesoły głos i po chwili zastanowienia potrafiłam go dopasować do osoby.
- Na taką ilość pompatycznych wywodów nada się tylko biały ulepek. Witaj, dawno się nie widzieliśmy, a ty masz świetną pamięć – odpowiedziałam swobodnie. Naprawdę ucieszyłam się ze spotkania.
- Cieszę się, że spotkałem tu kogoś normalnego, wśród najmądrzejszych tego światka. Do kawopoju przyszedłem, żeby nie usnąć od nadmiaru ekspektatyw i ostracyzmów. Dobrze cię widzieć. Pięknie wyglądasz – powiedział szczerze i naturalnie.
Poczułam, że mam kogoś po swojej stronie i nie jestem piątym kołem u wozu. Stanęliśmy nieco z boku, odprowadzani bacznymi spojrzeniami moich napuszonych koleżanek. Pioruny w ciekawskich oczach matron podszyte były zazdrością. Mój towarzysz był bardzo przystojny, a jeszcze bardziej tajemniczy.
- Miałem zamiar urwać się z ostatniego wykładu i zmienić lokal, ale widzę, że jednak warto zostać – powiedział uśmiechając się porozumiewawczo.
- Na wykładzie muszę zostać. Wygłosi go ktoś ode mnie, nie darują mi, jeśli zniknę. Potem zobaczymy. Może warto zostać na drinka i dobre jedzenie? – powiedziałam to wyraźnie proponując mu swoje towarzystwo i nie przejmując się jak to będzie odebrane przez moje poważne koleżanki.
Po wykładzie poszliśmy na bankiet, bawiąc się ciekawskimi spojrzeniami i swoim towarzystwem. Okazał się bardzo dowcipny, z rozumianym w lot poczuciem humoru i zadziorny, co w facetach bardzo sobie cenię. Był szalenie ujmujący. Okazał się też bardzo dobrym tancerzem. Pozwoliliśmy sobie na mały pokaz, prezentując sobie i otoczeniu ciało przy ciele, a chwilami niemal ciało oplecione ciałem. Na szczęście nie tylko my sialiśmy zgorszenie wśród pruderyjnej części biesiadujących.
Odrobina alkoholu, błysk w oku i zaczepki słowne zrobiły swoje. Byłam gotowa zatańczyć z nim prawdziwy taniec, w intymnej scenerii. Wiedziałam, że działam na niego tak jak on na mnie. Zagrałam va banque. Bez ostrzeżenia, w środku bardzo dobrej zabawy, zakomunikowałam mu :
- Idę do domu.
Zaskoczenie i zawód w jego oczach, gdy to usłyszał były słodkie jak tortury.
- Ach .. tak ? – odpowiedział krótko i nieporadnie.
- Nie chcę iść sama w nocy i do tego na rauszu. Może mnie odprowadzisz? Może wpadniesz na filiżankę dobrej herbaty? - zaproponowałam z filuterną zachętą. Uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiem. Zrozumienie i radość na jego twarzy były nagrodą za ten fortel. Wymknęliśmy się niepostrzeżenie. Idąc do mnie żartowaliśmy i trochę wspominaliśmy poprzednie spotkanie. Opowiadaliśmy sobie, co się od tego czasu wydarzyło. Czułam, że rozumiemy się doskonale, bez potrzeby tłumaczenia i dopowiadania. Taki stan człowiek uświadamia sobie bardzo rzadko, w kontaktach z wyjątkowymi osobami.
Otworzyłam drzwi do mieszkania.
- To co, zrobię pysznej herbaty z żurawiną od mamy - powiedziałam zrzucając szpilki z obolałych stóp.
- Tak, poproszę, ale potem – odpowiedział stojąc tuż przy mnie i czekając aż się wyprostuję, kilkanaście centymetrów niższa, bez butów.
Uważnie spojrzałam mu w oczy i zawahałam się. Chciałam zapytać, co znaczy potem. Nie zdążyłam. On już mnie całował, jednocześnie zdejmując ze mnie co popadnie. Najpierw zdjął mi kolczyki, a zaraz po nich płaszcz, potem pasek od spodni i bluzkę. Rozbawił mnie tym.
- Śmiej się, śmiej. Rozbieram cię, bo żądam gorącej kąpieli z tobą w tle. Inaczej kąpiel nie będzie wystarczająco ożywcza. Nie chcę, żebyś na pierwszym tete a tate wąchała moją chuć męską nieumytą – powiedział udając poważnego starszego pana, mistrza kindersztuby. Śmiejąc się spełniłam jego zachciankę i na wpół rozebrana przygotowałam kąpiel. Dawno się tak dobrze nie bawiłam.
Wanna w mojej łazience nie należy do ogromnych i jest przeznaczona zdecydowanie na jedną osobę, ale wpakowaliśmy się do niej oboje. Widziałam nie jedno męskie ciało i z niejednym obcowałam bardzo blisko. Jak w każdym z tych przypadków na początku, tak i teraz, czułam lekkie zmieszanie i zawstydzenie. Szczerym spojrzeniem, subtelnym gestem i aprobatą w głosie pokazywał mi, że jestem piękna i pożądana. Moje onieśmielenie szybko zniknęło, jego też. Kąpiel pełna radości, pokrzykiwań i śmiechu, jakby była udziałem dzieci, a nie dwojga dorosłych i bądź co bądź, obcych sobie ludzi, zakończyła się potopem w łazience i tylko kilkucentymetrowymi resztkami wody w wannie po jej opuszczeniu.
- Teraz już nie pachniesz facetem. Po tej ilości płynów i oliwki do kąpieli bardziej przypominasz słodkiego niemowlaka. Idę zrobić herbatę – powiedziałam sięgając po ręcznik.
- Przecież już mówiłem, że herbata będzie potem – wymruczał odbierając mi ręcznik i przyciągając mnie do siebie.
- Co znaczy potem? – zapytałam udając niewiniątko.
W odpowiedzi po prostu mi pokazał, co najchętniej robi mężczyzna tuż po kąpieli z kobietą, która mu się piekielnie podoba. Trzymając mnie za biodra, lekko odsunął od siebie i znacząco spojrzał w dół, na to co prężyło się między jego nogami. Podążyłam za jego wzrokiem i pewnie oblałam się rumieńcem. Uśmiechnął się i mocno przyciągnął mnie do siebie. Mój oddech przyspieszył stukrotnie, a w ustach nagle zabrakło słów. Pocałował je delikatnie i namiętnie. Przywarł do mnie gorącym i parującym wonnie ciałem, a po chwili oparł mnie o pralkę. Stał między moimi rozsuniętymi nogami, a potem klęczał. Cały czas zajmował usta i dłonie pieszczotą, którą odbierałam z ogromną przyjemnością.
Wyszeptał, że chce poczuć. Pozwoliłam, też tego chciałam.
I poczuliśmy się nawzajem. Powoli, spokojnie, głęboko, ale delikatnie. Coraz gwałtowniej, zachłanniej, jakbyśmy chcieli dogonić uciekające chwile. Moją znalazłam tuż przed tym, jak poczułam gorącą wilgoć, którą mi z jękiem rozkoszy ofiarował. Przytulił mnie mocno i po chwili wymruczał :
- Marsz do łóżka, a ja zrobię herbatę, na którą mnie tu zaprosiłaś.
- Przecież to ja miałam zrobić, w końcu cię zaprosiłam. Nie wiesz gdzie co jest – mówiłam bez przekonania, bo chwila była tak miła, że nie chciałam jej przerywać.
- Nie marudź, na pewno sobie poradzę. Znajdę w kuchni wszystko, co potrzebne. Mam wrażenie, że przed chwilą podołałem większemu wyzwaniu – szeptał, wciąż trzymając mnie w ramionach. Pomyślałam, że ten moment był równie podniecający, jak to cośmy robili przed chwilą. Uświadomiłam sobie, że nie znam tego mężczyzny, w którego ramionach tak dobrze się czuję i że mi to nie przeszkadza. Był czuły i pociągający. Magiczną chwilę potrafił okrasić swoim poczuciem humoru. Pieczętował ją prostotą radości dwojga lgnących ku sobie ludzi, bez pompatycznych póz. Sprawiał, że ta radość była najnaturalniejszym stanem. Taka mieszanka w mężczyźnie jest dla kobiety iście wybuchowa.
Czekałam w łóżku na niego i na herbatę. Rozmyślałam, porównując go z moimi poprzednimi mężczyznami na upojne chwile. Wypadał zdecydowanie najkorzystniej pod każdym względem.
Przyniósł dwa ogromne, parujące kubki, pachnące cytryną i miodem. Pomyślałam, że nie znalazł żurawiny i ta myśl była jak zaczepka i psikus. Oparłam się pokusie, żeby mu przygadać. Przez chwilkę udawałam, że śpię, ale mnie zdemaskował i rozbawił.
- Trafiła mi się śpiąca królewna. Zamknęła swoje piękne oczy i nie widzi, jaki jestem przystojny.
- Śpiące królewny budzą się po pełnym magii i miłości pocałunku – powiedziałam sennie, nadal nie otwierając oczu.
Taki właśnie pocałunek dostałam. Potem następny i wiele kolejnych. Długie, namiętne i … magiczne. Towarzyszyło im zapamiętanie, elektryzujący dotyk i zapach pożądania zmieszany z już ledwo pamiętaną wonią kąpieli. Uciekający oddech, na pograniczu hiperwentylacji, powiódł mnie w stan na pograniczu świadomości. Odczuwałam każdą cząstką siebie tego obcego, a jakby najbliższego duszą mężczyznę. Chłonęłam każdy jego gest, ruch i darowaną mi rozkosz. Ciało zapamiętało jego pieszczące dłonie, delikatny język poznający rozkochaną kobiecość i falę pragnienia rozlewającą się od podbrzusza po mnie całej. Oczy zapamiętały piękną twarz emanującą promiennie, wyrażającą proste i niezmącone żadnymi zbędnymi maskami, zadowolenie.
W pamięci nieodwracalnie zapisane zostało także coś ważniejszego. Wypowiedziane zaklęcie.
Poznał i uszczęśliwił każdy skrawek mnie. Kiedy fascynujący taniec dotarł już do szczytu, spojrzał czule. Jeszcze nie ulotniła się błogość i wspomnienie nas przed ledwie chwilą. Leżeliśmy w miłosnym splocie, tak jak lubię, złączeni mimo spełnienia. 
- Masz najpiękniejsze oczy na świecie. - Z naturalną dla siebie szczerością ujął w dłonie moją twarz, uśmiechnął się i wypowiedział zaklęcie, tak po prostu, nie świadom jego znaczenia.
- Jesteś tego pewien? – zapytałam czy wie, co mówi.
- Tak, jestem pewien, masz je dla mnie – odpowiedział poważnie, jakby wiedział, co te słowa znaczą dla mnie.

Wypiliśmy zimną już od dawna herbatę i uwierzyłam mu, bo przecież miał rację, a herbata rzeczywiście była potem.

sobota, 14 marca 2015

Od nowa jak dawniej



            Rozpadłam się na kawałki i wciąż nie umiem złożyć swojego życia w całość.
Czy było to przyczyną, czy skutkiem najrealniejszego faktu, że on odszedł, wyprowadził się z mojego świata? Stworzył własny, odrębny, w którym nie przewidział dla mnie miejsca. Zostało już zajęte, zapełnione czymś innym, niż ja, a może kimś innym. Inną kobietą, albo innymi kobietami. Nie godzę się z tym.
Ta myśl, jak wiele smutniejszych, nie pozwalają się pozbierać.
Wciąż jednak odrobinę wierzę, że uda się przywrócić świat w istnieniu sprzed mojego szaleństwa.
Nie powinnam sobie na nie pozwolić, teraz to wiem.
Czemu mnie nie zatrzymał? Czemu potem zbyt surowo ukarał?
Czekam, by uznał, że kara już została wykonana, by pozwolił mi wymazać z pamięci winę, by sam ją wymazał ze swojej.
            Poprosiłam, żeby przyjechał, pod wieczór, pod wymyślonym pretekstem. Takie gierki go irytują, ale czasem trzeba zaryzykować. Zorganizowałam wszystko tak, żebyśmy mogli spędzić sami kilka godzin.
Przyjechał z chłodem w oczach i dystansem w całej reszcie siebie. Ja wręcz przeciwnie, przywitałam go uśmiechnięta, bez zwykłej pretensji i wrednego zrzędzenia, zadowolona z chwili i życia. Zaskoczyłam go i choć nie dowierzał, chłodu w oczach ubywało.
Przygotowałam popisowy poemat kulinarny i pyszną kawę, taką jak lubi. Nie uciekł, nie przestraszył się spreparowanej intymności. Uznałam to za dobrą wróżbę.
Przyjemna rozmowa o rzeczach ważnych i tych błahostkach, które składają się na jeszcze nasz świat, bardzo powoli i tylko odrobinę go rozluźniła, ale to mi wystarczyło. Kiedyś widział mnie taką. Chcę, żeby znowu zobaczył.
Wzbraniał się, ale jednak pozwolił sobie na lampkę wytrawnej czerwieni, smakującej najwyborniej w duecie. Wybłyszczała moje oczy i rozpromieniła nastrój. Sprawiła, że jeszcze troszkę wysunął się ze swej kryjówki obcego.
Tak bym chciała dotykać, głaskać, całować i pieścić. Tak bym chciała otrzymać odwzajemnioną pieszczotę. Dostanę! Tylko nie mogę jej spłoszyć.
Muszę tylko sprawić, że zapomni o mojej złości, o pogubieniu i niezgodzie we mnie samej, o tym co złego było, jeszcze jest, co zrobiłam.
Nie mówię o przyszłości i o przeszłości. Sprawiam, że dla nas obojga na chwilę liczy się tu i teraz.
To daje nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, jeszcze mnie nie wymazał.
Powolutku, niepostrzeżenie, milimetrami przybliżam się. Jestem dobra dla siebie i dla niego.
Zbieram w sobie całą odwagę i skaczę głową w dół, odnajdując jego usta i kradnąc pocałunek, który kiedyś, jak wiele innych, należał do mnie. Patrzymy sobie w oczy, całą wieczność.
Moje tłumaczą, że upadek mam już za sobą, podniosłam się i stąpam na własnych nogach.
Jego, nie wierzą, nie potrafią … kłamać. Są jak sztylet w serce.
Może źle zrozumiałam, na opak. Nie, nie mogłam dostrzec w nich rozstania, bezpowrotnego i ostatecznego. Przecież powtarzał, że nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć.
Wmawiam sobie, że jego dotyk na moim policzku, czuły i wyrozumiały, rekompensuje tę pomyłkę i wynagradza połamanemu sercu. Oczami pełnymi łez przygarniam jego ciepłą dłoń do siebie i zapraszam, żeby jeszcze raz mnie poznał. Niech uda mu się zachwycić od nowa i znaleźć odpowiedź na ten zachwyt.
Fantazjuję, że nasze ciała przypominają sobie wszystkie niegdyś ukochane ruchy, gesty, zapach i upragniony smak. Że znowu zatracamy się w ich tańcu. On mnie całuje i akceptuje pieszczotą, a ja odpowiadam tam, gdzie zawsze się unosił. Tylko my to znamy, to tylko nasze upojenie, nic nie jest w stanie tego powtórzyć i choćby zbliżyć się do ideału. On wnika we mnie, wypełnia i zostawia mi cząstkę siebie, jak dawniej. Ja dla niego śpiewam pieśń rozkoszy. Wreszcie, spełnieni, zasypiamy w swych odnalezionych objęciach. Bezpieczni, w wymiarze, w którym po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój.
Nie, to co było jest dla niego jeszcze nieodwracalne.
Tym razem marzenia się nie spełniają. Pryskają jak bańka mydlana, a mój czar pryska razem z niespełnieniem w rzeczywistości.
Bo … po kolacji on wstaje, dziękuje za spędzone chwile i z nieukrywanym chłodem w oczach i sercu wychodzi, nie doczekawszy się powrotu dzieci, które zostały u dziadków na noc.
Powraca rozpacz i cień przesłania duszę. Serce znów udaje rozsypane puzzle. Za nimi pojawia się gniew i złośliwość. Cholerne oczy są uparcie suche i nie mogą znaleźć ukojenia, a usta już nie mogą krzyczeć z bezsilności.
Nie tym razem, ale to jeszcze nie koniec walki. Będę próbować i próbować. Nie zawsze będzie mnie stać, by znosić brak jego powrotu stoicko, z podniesioną głową. Jeszcze nie zaakceptowałam jego obecnego życia beze mnie. Zostały mi dzieci, które są już tylko moje, choć jeszcze mogą być nasze.
Chcę, by wrócił i nadal kochał, bez względu na to, co zrobiłam i czego zaniechałam, co pomyślałam i wykreowałam. Chcę zapełnić miejsce w jego świecie, które powinno być zawsze dla mnie.
Jeszcze nie jestem gotowa na pytanie, czy on też tego chce. Jeszcze się nie zastanawiam, czy to jest istotne.
Czy od nowa, jak dawniej, jest możliwe?

sobota, 7 marca 2015

Trójkąt nienazwany



1.
K
Tę małą smarkulę polubiłem od pierwszego wejrzenia. Była moja, albo tylko tak mi się wydawało, cholernemu romantykowi.
Z szarej myszki uczyniłem Ją królową i nie dostrzegłem, że stała się nią nie tylko dla mnie.
Teraz, mógłbym ją zabić, gdybym tylko przestał.
Łatwiej byłoby przyjąć, choć nie bez uszczerbku dla dumy, że dałem się wyrolować młodej siksie, niż zrozumieć co się stało naprawdę.
Ona, to tylko jeden z elementów układanki.
Drugi … na myśl o nim, ciśnienie rozsadza żyły.
Jacek, to kolejna moja pomyłka.
Stary dureń, straciłem czujność i dałem się wodzić za nos dwojgu smarkaczom.
Kochałem go niczym młodszego brata. Zabierałem wszędzie, przedstawiałem w towarzystwie, wprowadziłem w mój świat, uczyniłem asystentem wtajemniczonym w sprawy, jak nikt inny, był niemal moim zastępcą.
Było mu mało?
Miał na skinienie każdą laskę, nie tylko dlatego, że żadna nie śmiała odmówić mnie, więc jemu także.
Ale ten niewdzięczny skurwiel musiał wziąć jaszcze Ją!
Gdy znikałem na kilka dni, kazałem się Nią zajmować i pilnować jak oka w głowie, w mojej głowie.
Zastanawiam się, czy moje rotwailery wiedziały o ich schadzkach. Jeśli tak, to polecą głowy.
Jeszcze nie czas na zmianę na tronie, jeszcze mam jaja i jeszcze potrafię przegryźć niejedną aortę.
Tylko co to da? Choćbym wyrżnął ich wszystkich, nie poczuję spokoju. Zadręczam się tą myślą, jak baba.
Najbardziej żal, że nie zobaczę już tych bezczelnych roześmianych oczu, przerażająco błękitnych, w drobnej twarzyczce kobiety dziecka. Nie stwierdzę, ze zdumieniem, że zmieniam się przy niej w bezbronne, ufne zwierzę, z którym może zrobić dosłownie wszystko, co zechce.
            Kiedy ich przyłapałem, podpuszczony przez któregoś z przydupasów, wściekłem się na maksa, ale gdy Ją zobaczyłem prawie nagą i tak ciało zareagowało, męska siła i pożądanie wybuchły niczym gejzer.
Kazałem Jackowi patrzeć, jak sobie z Nią poczynam.
To miało być zaznaczenie własności i pokazanie rywalowi, że jest nikim.
Szalejący gniew chciałem ugasić upokorzeniem jego i ukaraniem Jej.
Zagroziłem, że go zabiję, jeśli nie zostanie i nie będzie patrzył, a Ona nie zrobi dobrowolnie wszystkiego, by mnie zadowolić. Wiedzieli, że jestem rozjuszony, totalnie wkurwiony i zdolny do wszystkiego.
Błękitne oczy pełne łez szukały we mnie zrozumienia i odpuszczenia, których nie miałem. Widziały tylko złość i żal, poczucie zdrady i ukrywaną pod płaszczem władzy rozpacz.
            Pocałowała mnie inaczej, niż kiedykolwiek, jakby na pożegnanie. Przestała zważać na obecność Jacka i na konsekwencje tego, co miał zobaczyć.
Bez słowa rozpięła mi koszulę, odpięła pasek i spodnie, opuściła je do kolan, razem z bielizną. Sama była tylko w staniku, stringach i pończochach, których jeszcze nie zdążyli się pozbyć, choć już niewiele brakowało.
Zamknęła oczy, zamknęła się w sobie i stała się ucieleśnieniem kobiecego erotyzmu, tylko to się w tej chwili liczyło, tylko to dla mnie istniało.
Wodziła koniuszkiem języka po mojej szyi, ramionach i torsie, siedząc na mnie i drżąc, jakby robiła to po raz pierwszy. Jej zapach, smak ust i delikatny dotyk, trochę mnie rozluźniły. Starałem się na chwilę zapomnieć o bólu i złości.
Zsunęła się z mych kolan i uklękła między nimi. Chwyciła za biodra i opuściła je nieco, ułatwiając sobie dostęp do mojej sztywnej maczugi.
Wplotłem dłonie w jej jasne włosy i skierowałem piękną głowę, by dotarła ustami tam gdzie pragnąłem. Nie chciałem by zbyt szybko mnie zadowoliła, musiałem Ją kontrolować i trzymać na smyczy.
Smarkula miała do tego talent, jak żadna. Potrafiła wziąć go tak głęboko, że niemal czułem się wchłonięty w całości, zatracony. Gdy mając go całego w ustach, omiatała jeszcze z każdej strony elastycznym językiem, gibkim niczym wąż, wzdychałem i jęczałem, nic sobie nie robiąc z wrogiego towarzystwa zbrukanego rywala.
Czułem, że zbliża mnie do szczytu.
Odsunąłem niemal siłą jej głowę i wysapałem, że chcę Ją tak, jak lubi.
Patrzyłem Jej w oczy i nie mogłem zrozumieć, co mówią, ale na pewno mnie nie studziły.
Ułożyła się na kanapie, zwieszając od talii ku podłodze. Zawsze mnie podniecał widok zarysowanych żeber, piersi sterczących ku górze i jakaś bezbronność w odchylonej w dół szyi i głowie, rozsypane na podłodze włosy falujące w rytm moich pchnięć. Złączone uda i Jej naprężone twarde pośladki sprawiały, że poruszając się w ciasnej szparce, doznaję wszystkiego co boskie intensywniej.
Chciałem, żeby lekcja dla Jacka była dłuższa. Zapomniałem jednak o nim i skupiłem się tylko na Niej i sobie w Niej.
Zaczęła oddychać jeszcze szybciej i cichutko jęczeć. Dotknęła palcami miejsca, w którym wsuwałem się w Nią, a ten dotyk był przeznaczony dla nas obojga i oboje jeszcze bardziej nakręcił.
Już nie byłem w stanie tego zatrzymać. Czułem, że zaczyna się wiercić, dotykając mną siebie tam, gdzie za chwilę ogarnie Ją szał. Gdy w Niej wybuchnąłem, dając temu głośno wyraz, poczułem Jej orgazm i wiedziałem, że nie był udawany.
Jacek też to wiedział, patrzył na to zimnymi oczami, które mogłyby zabić.
Mnie, czy Ją?
Zdziwiło mnie, że nie poczułem satysfakcji z poniżenia go.
Usiadła, otuliła się ramionami i patrzyła z niemym zrozpaczonym pytaniem, to na mnie, to na Jacka.
Wyszedłem. Decyzję musi podjąć sama.

2.
Marta

Opowiem o miłości i bólu, które przeplatają się w marnym życiu.
Mając 16 lat poznałam kilka lat starszą koleżankę, charyzmatyczną i pewną siebie Olgę. Otoczyła mnie opieką i traktowała jak młodszą siostrę. Była dla mnie ważna i cieszyłam się jej akceptacją i serdecznością. Cokolwiek robiłam, miałam nadzieję, że to pochwali. Stałyśmy się prawie nierozłączne.
Poznała mnie ze swoim przyjacielem, którego znała od dzieciństwa, synem przyjaciół jej rodziców, z Jackiem. Niestety nie zdradziła mi od razu, że znaczy on dla niej dużo więcej, niż na to wygląda.
A ja pozwoliłam sobie, by polubić Jacka, pozwoliłam, by on polubił mnie. Z każdym spotkaniem bardziej. Zaczęliśmy się spotykać sami. Szwędaliśmy się razem co raz częściej i co raz chętniej.
Zakochałam się. W sercu skowronki, w brzuchu motyle.
Olga dostrzegła co się dzieje i stała się jedzą, czasem furią, dla której nagle byłam tylko głupią smarkulą, ośmieszaną i pogardzaną, wrogiem. Szybko mi wyjaśniła, co zrobiłam źle, a ja w to uwierzyłam. Poddałam się i zniknęłam z jej życia i z życia Jacka.
Nawet nie wiem, czy mnie szukał.
To doświadczenie naiwnej, młodziutkiej i pierwszy raz w życiu zakochanej, pchnęło mnie w inne, mniej grzeczne środowisko. Poznawałam świat, miasto, także nocą. Kręciłam się ze starszym od siebie towarzystwem, które zawsze mnie pociągało i tak trafiłam w eter małomiejskiej bohemy, a stąd już wkrótce do „biznesowego” półświatka.
            Któregoś razu, na imprezie w prywatnym pubie jednego z bossów, na którą wprowadził mnie niedawno poznany znajomy, jakiś napakowany i czymś nawalony gość przystawiał się do mnie zdecydowanie niegrzecznie i zdecydowanie chcąc czegoś, czego nie chciałam mu dać. Czułam się brudna i nie na miejscu i to obudziło kocicę, która użyła pazurów. Facet wrzasnął i zamierzał mnie za to ukarać. Zrobił się szum, co zwróciło uwagę innych. W chwili, gdy robiło się naprawdę nieprzyjemnie i groziło mi co najmniej podbite oko, przez gwar i muzykę, w zadymionym dusznym półmroku, usłyszałam gwizd i donośny rozkaz Do nogi!
Faceta zmroziło, jak na rozkaz się uspokoił i zniknął.
Mój wybawca okazał się jego szefem, bardzo atrakcyjnym mężczyzną, choć pewnie mógłby być moim ojcem.
Podziękowałam mu, zamieniliśmy kilka zdawkowych zdań. Pożegnałam się i zamierzałam wyjść. Odprowadził mnie do wyjścia, polecił komuś odstawić mnie bezpiecznie do domu i powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, że za tydzień po mnie przyjedzie.
I przyjechał. Przyjeżdżał regularnie przez jakiś czas. Imponowało mi to, bo niewątpliwie był bardzo interesującym dojrzałym mężczyzną i potrafi być nie tylko władczy i zasadniczy, ale też delikatny i wrażliwy. Czułam się wyjątkowa, inna, atrakcyjniejsza od moich jeszcze dziecinnych koleżanek.
Gdy byliśmy sami, tulił mnie, wąchał moje włosy, całował i szeptał, że zupełnie nie rozumie co ja z nim wyprawiam.
Wynajął dla mnie mieszkanie w pięknym poniemieckim domu i przychodził prawie co wieczór. Przestaliśmy się razem pokazywać, bo dbał o moją, a raczej o swoją, reputację. Tylko czasem zabierał mnie na „wycieczkę” po lokalach, zawsze w innym mieście. Upierał się, że mam skończyć szkołę i być grzeczną dziewczynką.
Nauczył mnie, od pierwszego kroku, co robi mężczyzna z kobietą, co znajduje  gdy przekroczona zostaje granica wyznaczona skromnymi pocałunkami i nieśmiałymi obmacywankami, których dotychczas doświadczyłam.
Najpierw tylko całował, uczył oddawać pocałunki, dotykał i pieścił wszędzie, oswajał z ciałem kobiety i z ciałem mężczyzny.
Niespiesznie, z nagrodzoną cierpliwością, rozbudził we mnie pożądanie i pokazał mi, że jestem go głodna, że pragnę więcej.
Dawał mi spełnienie dotykając palcem mojego czułego miejsca i patrząc na moje zatracenie szeptał Co Ty ze mną robisz maleńka… Potem szedł do łazienki, by rozładować napięcie. Gdy nie zdążył mi zakazać, dotykałam jego krocza, ugniatałam je patrząc mu w oczy, a po chwili spodnie stawały się mokre.
To ja ponaglałam, żeby mnie wreszcie rozdziewiczył.
Przekraczałam kolejne bariery dziewczęcego wstydu, uczyłam się dawać i brać rozkosz, jak prawdziwa kobieta.
Uwielbiał moje piersi i usta. Do całowania i nie tylko.
Kiedy dosiadałam go, chwytał mnie za biodra, a ja podnosiłam ręce splatając dłonie za głową. Patrzyłam mu głęboko w oczy i szeptem mówiłam co czuję, albo co chcę żeby mi zrobił, albo jaki jest teraz we mnie. Kazał mi przestać, zamknąć się, bo tracił kontrolę nad sobą. Nie przestawałam i jeszcze namiętniej wygadywałam świństwa.
To go doprowadzało na skraj szczytu, a jeśli chciał przedłużyć zabawę, musiał mi zamknąć usta, albo wyswobodzić się spode mnie.
Robiłam z nim wszystko, co chciał. Z naturalną swobodą przybierałam każdą pozę i oddawałam mu się w każdej wymyślonej pozycji.
Czasami czekałam na niego przy drzwiach naga, patrząc zamglonym namiętnie wzrokiem, szperając palcem między zaciśniętymi udami, oddychając zapowiedzią orgazmu. Ledwie drzwi się zamknęły, a już zsuwałam jego spodnie i lądowaliśmy byle jak na fotelu albo na podłodze, lub na blacie w kuchni. Wchodził we mnie, a ja już w tym momencie krzyczałam docierając na szczyt, gdzie już po chwili do mnie dołączał. Mieliśmy później więcej cierpliwości do dawania sobie radości zanim nastąpi zaspokojenie.
Byłam szczęśliwa, prawie spełniona. Czy byłam zakochana? Nie wiem.
W chwilach radości pewnie tak, a w chwilach smutku, tęskniłam do czegoś, do kogoś. Innego.
            Ukrywał mnie przed swoją sforą. Nie chciał, żebym się z nimi zdawała, chronił mnie przed brudem życia.
Pewnego razu musiał nagle wyjechać, a byliśmy umówieni. Uprzedził mnie, że przyśle jednego z chłopaków. Gdy zobaczyłam kto przyszedł, omal nie zemdlałam. On też.
Minęły trzy lata. Jacek był jeszcze przystojniejszy, niż zapamiętałam.
Nie zapomniałam jego cudownych błyszczących oczu. Teraz, jak dawniej, gdy patrzył w moje, zrobiły się głębokie i miękkie jednocześnie. Przywitaliśmy się jak zwykli znajomi, którzy nie widzieli się jakiś czas, choć byłam lekko zmieszana i zawstydzona tym, co mógł o mnie pomyśleć. Cizia szefa?
Tak przecież było.
Stopniowo przełamaliśmy bariery. Rozumieliśmy się idealnie. Obnażaliśmy przed sobą dusze, flirtowaliśmy ze sobą, trzymając na wodzy potrzebę zbliżenia cielesnego, od której niekiedy aż wrzało. Oboje szukaliśmy pretekstów do nawet króciutkiego spotkania. Marzyłam o Jacku kochając się z K i marzyłam o nim śniąc.
Wreszcie stało się to, co nieuniknione.
Jacek przyszedł w zastępstwie K, kiedy ten wyjechał na kilka dni. Tylko jemu wolno było mnie odwiedzać.
Od słowa do słowa, od spojrzenia do prawdziwego zauroczenia, od gestu do dotyku, od uśmiechu do pocałunku. A po pocałunku, lawiną ruszyła niczym nie pohamowana już żądza. Kochaliśmy się tak, jakbyśmy chcieli w jednej sekundzie nadrobić trzy stracone lata i jakbyśmy wierzyli, że to będzie tylko ten jedyny raz.
Tak sobie obiecaliśmy, ale oczywiście, wbrew temu, każde z nas czekało z utęsknieniem na kolejny wyjazd K i szukało pretekstu do porozumiewawczych spojrzeń. Przychodził w dzień, gdy urywałam się ze szkoły, lub nocą, gdy tęskniłam aż do granic obłędu. Zawsze gdy nie było K.
Kochaliśmy się każdą cząstką ciała i całą duszą, zatracając jedną w drugiej.
Nie musieliśmy uprawiać erotycznej gimnastyki. Wystarczyło, że we mnie był, przytulałam się do niego, chłonęłam jego ciepło, jego zapach, delikatnie się na nim poruszając, a myśli odpływały razem ze świadomością chwili. Wkraczaliśmy w inny wymiar i dawaliśmy sobie szczęście, spełnienie, już po chwili nadal głodni siebie.
Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, szczególnie głośne, gdy byłam z K i prawie zupełnie milczące, gdy patrzyłam w oczy, jakby w serce Jacka.
            Tego dnia K wyjechał i nie minął nawet kwadrans od pożegnania, jeszcze miałam na sobie jego zapach, gdy pojawił się Jacek. To miał być nasz ostatni raz, tak postanowiliśmy. Żadne z nas nie chciało krzywdzić K, oboje go na swój sposób kochaliśmy i dużo mu zawdzięczaliśmy.
Całując się, rozbieraliśmy się powoli, z namaszczeniem, celebrując pożegnalne zespolenie dwojga istot, które nie mogą być razem i nie mogą bez siebie istnieć.
Nawet nie słyszałam klucza w zamku. Wszedł K, którego miało nie być i zastał nas w całkiem niedwuznacznej sytuacji.
To już koniec. Utknęłam w martwym punkcie i nie wiem jak ruszyć dalej.

3.
Jacek

Pamiętam ten uśmiech w błękitnych oczach. Tylko tyle i aż tyle.
Wiedziałem, że K ma ukrytą dziewczynę, której nie pozwalał nikomu ruszyć i w towarzystwie aż huczało od domysłów.
Kiedy mnie do niej wysłał po raz pierwszy, to był niezły dowód zaufania.
Zobaczyłem Ją i zauważyłem konsternację na miłej twarzy, nie rozumiejąc w pierwszej chwili o co chodzi. Dopiero ten uśmiech rozjaśnił mi w głowie i przypomniał osobę, którą kiedyś znałem, polubiłem i w której może nawet trochę byłem zadurzony.
Nie wracając do starej historii, poznawałem Ją od nowa i cóż, znowu się zadurzyłem.
Źle, nie powinienem do tego dopuścić ze względu na K i ze względu na Nią.
Stało się jednak. Wyrosło to, co kiedyś tylko zakiełkowało.
Nie mogłem przestać o Niej myśleć, nawet gdy napominałem się, że przecież jest zajęta, na dodatek przez faceta, którego naprawdę szanuję i który jest mi jak rodzina. Oszukiwałem się, że będziemy tylko przyjaciółmi, że będziemy się wspierać i jak przyjaciele poznawać się nawzajem, powierzać sobie siebie platonicznie.
Naiwny filozof.
Kiedy zorientowałem się, że Jej pragnę nie do wytrzymania, próbowałem wymóc na K, żeby mnie gdzieś wysłał, byle dalej od Niej. On jednak uznał to za absolutnie niemożliwe, bo tylko do mnie miał zaufanie i musiałem przypilnować interesu, gdy wybywał.
Próbowałem zatracać się w innych kobietach, ale wszystkie były dla mnie tylko rozrywką. Nie mogłem się zbliżyć, obnażyć, pokazać że czuję i co czuję. Nawet gdy usiłowałem z którąś złapać wspólny język, nie udawało się to całkowicie.
Wystarczyło, żebym choć przelotnie wychwycił spojrzenie Marty, odwzajemnił je choćby przez ulotną chwilkę, a czułem, że otwieram się, że Ona już wszystko wie.
Kontakt z nią nie wymagał nawet słów. Kiedy była, czułem się uskrzydlony. Dobijała mnie jednocześnie myśl, że nie mogę Jej mieć. Żeby przetrwać, musiałem to zaakceptować i musiałem się wciąż kontrolować.
            Gdy K wyjechał na dłużej, pozostawiając mi nad Nią opiekę, przychodziłem co dziennie.
Jest cudownie otwarta na wszystko, nie buduje żadnych barier, nic jej nie tamuje, o wszystkim można z nią mówić szczerze i bezbłędnie wyłapuje fałsz. Czuję przy tym, że wciąż nic o Niej nie wiem, zaskakuje bezustannie. Intryguje i mam przeczucie, że to istotą, której tak naprawdę nie mógłbym mieć tylko dla siebie, zawsze jakąś cząstką będzie się wymykać, wiecznie czegoś poszukiwać. Być może właśnie to w Niej pociągnęło i usidliło K.
Tak dobrze i swobodnie się z Nią czułem, że nie włożyłem wystarczającego wysiłku w tę samokontrolę.
Między nami aż iskrzyło, powietrze przesycone było erotyzmem. Oboje wiedzieliśmy, że wystarczy tylko drobna propozycja, a drugie bez wątpienia się zgodzi.
Nie trzeba było nawet propozycji. Stało się samo. Spojrzenie nieco dłuższe i głębsze, niż dozwolone, przyciągnęło jej usta do moich. Nie było już mowy o kontrolowaniu czegokolwiek. Już po chwili tuliłem Ją i całowałem zachłannie. Wnikałem w Jej ciało, jakbym wchodził w Nią całym sobą. Pieściłem każdy Jej skrawek, celebrowałem najczulsze Jej miejsca, a ona oddawała pieszczoty, doprowadzając mnie do ekstazy.
Seks z nią. To jest właśnie to, na co czekałem od zawsze, nie wiedząc o tym.
Jej ponętne ciało pasuje idealnie do mojego, smakuje najsmaczniej na świecie, pachnie prawdziwym szczęściem. Seks z nią, to jak wymiana części mnie na część Jej. To jak zaspokojenie głodu, który powraca natychmiast, gdy Jej nie ma przy mnie.
Jak mogłem się temu oprzeć, nie mogłem. Żaden facet na moim miejscu nie mógłby.
            Kiedy K nas przyłapał, to ja poczułem uderzenie w serce, choć to ja go zdradziłem. Bardziej niż Ona.
Miałem się Nią opiekować, a więc także uchronić przed skrzywdzeniem K.
Chciałem uciec, zniknąć, zabierając Ją ze sobą, nie zważając na to, że nie miałem żadnych szans w konfrontacji z nim.
Ale mi nie pozwolił. Zmusił nas oboje do poddania się karze.
Kochała się z nim. Kochała naprawdę. Nie oddała mu tylko ciała bez satysfakcji. Widziałem uczucia. Ją z K.
Oddawała mu część siebie, tak jak mnie?
Nie piszę się na taki układ, nie dam rady.
Muszę zniknąć. Znikam.