Kiedy byłam dziewczynką, wakacje
spędzałam u ciotki na wsi położonej nad cudownym, ogromnym jeziorem. Była
to niewielka miejscowość z PGR-em, suszarnią zboża, poniemieckimi domami,
kilkoma niewielkimi blokami mieszkalnymi i zrujnowanym pałacykiem, jakich
wiele. Zamieszkana przez prostych, szczerych ludzi i rozkrzyczane swobodą
dzieci, jeszcze wtedy nie przyciągała turystów. Miała niepowtarzalny klimat, który
dziś wspominam z rozrzewnieniem.
Ciotka
mieszkała w starym bloku, w mieszkaniu na piętrze, tuż pod nagrzanym słońcem
dachem, gdzie zawsze panował skwar. Wieczorami przez otwarte okna pachniało
maciejką, bzem i agrestem. Przy drodze rosły dzikie papierówki i śliwy
mirabelki, a w dzikim sadzie czereśnie o słodkich błyszczących w słońcu
owocach.
Bawiłam
się tam i dokazywałam od rana do późnego wieczora z rzeszą dzieciaków
mieszkających po sąsiedzku. Wymykaliśmy się do pałacu, a potem na pola młodej
kukurydzy o soczystych i słodkich kolbach. Czasem łasowaliśmy w okolicznych
ogródkach, pełnych pachnącego zielonego groszku, młodej marchwi, ogórków i
malin. Najbardziej jednak lubiliśmy chodzić nad jezioro, bez którego dzień
wydawał się stracony.
Lubiłam
też ciotki pracę. Była laborantką w oborze. Każdego ranka, skoro świt, tuż po
udoju pobierała próbki mleka do badania. Zabierała mnie ze sobą, jeśli udało mi
się wstać wystarczająco wcześnie, niemal o wschodzie letniego słońca. Piłam jeszcze
ciepłe mleko, dopiero co darowane przez krowy. Było słodkie i jakby gęste, pokryte
pianką. Pachniało wsią, inaczej niż rozlane w butelki i dostarczone do sklepów.
Po sąsiedzku w bloku ciotki mieszkała
rodzina, z której dziećmi, trzema siostrami, bawiłam się najczęściej. Miały
starszego brata, o którym mówiły z dumą i niemal nabożną czcią. Słyszałam
jak dorośli wychwalali Darka. Wyrósł w tak marnym otoczeniu na młodzieńca
genialnie uzdolnionego w jakiejś dziedzinie naukowej o nazwie trudnej do
dziecięcego zapamiętania. Mówili, że ważni ludzie przyjechali z samej Warszawy
i zabrali go na specjalne nauki. Był jak cud. Cała wieś pęczniała z dumy, a
najbardziej jego wiecznie podchmieleni rodzice.
Wszystkie
przeżyte tam chwile, tak intensywne i dziecięco niewinne, do dziś mieszkają w
pamięci.
Miałam jakieś 10 lat i kolejne wakacje
spędzałam u ciotki. Wybiegłam po pospiesznie zjedzonym obiedzie na podwórko.
Tak pędziłam, że nie zauważyłam przeszkody i upadłam. Stłukłam kolano o
betonowy chodnik. Zdarta do krwi skóra, wielki ból i łzy spływające po
umorusanej buzi, zapowiadały nieszczęście dziewczynki. Na
to wszystko wyszedł z klatki schodowej wysoki, piękny młodzian, mityczny Darek.
Wstydziłam się płaczu, ale nie byłam w stanie stłumić cichego łkania. Podszedł,
przykucnął przy mnie, obejrzał zdarte kolano i pocieszał najcudowniejszym
uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam. Uspokajał, prosił żebym nie płakała,
żeby się nie smuciły te piękne oczęta.
Zakochałam
się. Pierwszy raz. Bez ostrzeżenia. Bez pamięci.
Co dzień wypatrywałam go na podwórku i
biegłam do niego, gdy tylko się pojawił. Polubił mnie. Przekomarzaliśmy się bez
końca. Powtarzał, że mam najpiękniejsze oczy na świecie, gdy się śmieję, a ja
śmiałam się i pękałam z dumy. Niekiedy
udawało nam się namówić go by zabrał nas nad jezioro. Wciąż marudziliśmy o to
ciotce albo innym dorosłym. Nie pozwalano nam, dzieciom chodzić nad wodę bez
opieki. Darek był już dorosły, miał 19 lat i mieszkał w wielkim mieście. Czasem
nam o tym opowiadał, a my słuchaliśmy z otwartymi buziami.
Po powrocie do domu często o nim
myślałam. Spędzałam u ciotki wakacje i spotykałam go jeszcze przez dwa kolejne
lata. Wciąż wydawał mi się piękny. Był dorosły, ale przecież nie tak stary jak
ciotka albo rodzice. Gdy
jechałam na wakacje jako 13-latka, serce tłukło się w oczekiwaniu, że go znowu
zobaczę. Marzyłam, że kiedyś zostanie moim mężem.
Niestety,
młode serce pękło, a pełne dziewczęcych łez wakacje były najgorsze i najsmutniejsze. Darek,
mój Darek, jak go w myślach nazywałam, już nie wrócił do domu. Zginął.
Podobno spadł z jakiegoś balkonu w akademiku. Uderzył głową w metalową rampę
ustawioną przy budynku i już go nie było, nigdy miało nie być.
Do
dziś pamiętam jego smukłą postać, piękną twarz z zadziorną miną i sprężystą
postawę jak szedł. W pamięci kołaczą się jego słowa Masz najpiękniejsze oczy na świecie, gdy się śmiejesz. To było
zaklęcie otwierające serce na miłość.
Czemu teraz przypomniała mi się ta
historia?
Jestem
dorosłą, dojrzałą kobietą. Zadowoloną z poukładanego życia. Mam ciekawą i
dobrze płatną pracę, oddanych i kochanych przyjaciół, a od czasu do czasu
mężczyzn do czułości lub, co najmniej do dobrego seksu. Nie
założyłam jeszcze gniazda. Nie spotkałam kogoś, w kim zakochałabym się bez
pamięci. Może limit tego zjawiska wyczerpałam już, jako mała dziewczynka, a
może nie nadszedł na to jeszcze czas. Pomyślałam
o Darku w magicznej chwili, kiedy nie ulotnił się jeszcze z mojego łóżka zapach
wczorajszej nocy. Wryła się nie tylko w pamięć, ale i w serce. Jednym
wypowiedzianym zdaniem.
Przez cały wczorajszy dzień brałam
udział w konferencji, po której organizator zaprosił uczestników na kolację
bankietową. Nie miałam na nią ochoty. To się jednak zmieniło za sprawą kolegi
po fachu, przelotnie poznanego kilka lat wcześniej, również uczestniczącego w
tej konferencji. Na
przerwie miedzy odczytami ustawiłam się potulnie w kolejce przy ekspresie do
kawy. Kiedy urządzenie wreszcie nalewało do mojej filiżanki pieniste capucino,
ktoś pochylił się nad moim ramieniem i wyszeptał :
-
Nadal pijesz tylko czarną i gorzką jak piołun, albo białą i słodka jak ulepek?
Znałam
ten wesoły głos i po chwili zastanowienia potrafiłam go dopasować do osoby.
-
Na taką ilość pompatycznych wywodów nada się tylko biały ulepek. Witaj, dawno
się nie widzieliśmy, a ty masz świetną pamięć – odpowiedziałam swobodnie. Naprawdę
ucieszyłam się ze spotkania.
-
Cieszę się, że spotkałem tu kogoś normalnego, wśród najmądrzejszych tego
światka. Do kawopoju przyszedłem, żeby nie usnąć od nadmiaru ekspektatyw i
ostracyzmów. Dobrze cię widzieć. Pięknie wyglądasz – powiedział szczerze i
naturalnie.
Poczułam,
że mam kogoś po swojej stronie i nie jestem piątym kołem u wozu. Stanęliśmy nieco
z boku, odprowadzani bacznymi spojrzeniami moich napuszonych koleżanek. Pioruny
w ciekawskich oczach matron podszyte były zazdrością. Mój towarzysz był bardzo
przystojny, a jeszcze bardziej tajemniczy.
-
Miałem zamiar urwać się z ostatniego wykładu i zmienić lokal, ale widzę, że
jednak warto zostać – powiedział uśmiechając się porozumiewawczo.
-
Na wykładzie muszę zostać. Wygłosi go ktoś ode mnie, nie darują mi, jeśli zniknę.
Potem zobaczymy. Może warto zostać na drinka i dobre jedzenie? – powiedziałam to
wyraźnie proponując mu swoje towarzystwo i nie przejmując się jak to będzie
odebrane przez moje poważne koleżanki.
Po
wykładzie poszliśmy na bankiet, bawiąc się ciekawskimi spojrzeniami i swoim
towarzystwem. Okazał
się bardzo dowcipny, z rozumianym w lot poczuciem humoru i zadziorny, co w
facetach bardzo sobie cenię. Był szalenie ujmujący. Okazał się też bardzo
dobrym tancerzem. Pozwoliliśmy sobie na mały pokaz, prezentując sobie i
otoczeniu ciało przy ciele, a chwilami niemal ciało oplecione ciałem. Na
szczęście nie tylko my sialiśmy zgorszenie wśród pruderyjnej części biesiadujących.
Odrobina
alkoholu, błysk w oku i zaczepki słowne zrobiły swoje. Byłam gotowa zatańczyć z
nim prawdziwy taniec, w intymnej scenerii. Wiedziałam,
że działam na niego tak jak on na mnie. Zagrałam va banque. Bez
ostrzeżenia, w środku bardzo dobrej zabawy, zakomunikowałam mu :
-
Idę do domu.
Zaskoczenie
i zawód w jego oczach, gdy to usłyszał były słodkie jak tortury.
-
Ach .. tak ? – odpowiedział krótko i nieporadnie.
-
Nie chcę iść sama w nocy i do tego na rauszu. Może mnie odprowadzisz? Może
wpadniesz na filiżankę dobrej herbaty? - zaproponowałam z filuterną zachętą. Uśmiechnęłam
się najpiękniej jak umiem. Zrozumienie i radość na jego twarzy były nagrodą za
ten fortel. Wymknęliśmy
się niepostrzeżenie. Idąc do mnie żartowaliśmy i trochę wspominaliśmy
poprzednie spotkanie. Opowiadaliśmy sobie, co się od tego czasu wydarzyło. Czułam,
że rozumiemy się doskonale, bez potrzeby tłumaczenia i dopowiadania. Taki stan
człowiek uświadamia sobie bardzo rzadko, w kontaktach z wyjątkowymi osobami.
Otworzyłam drzwi do mieszkania.
-
To co, zrobię pysznej herbaty z żurawiną od mamy - powiedziałam zrzucając
szpilki z obolałych stóp.
-
Tak, poproszę, ale potem – odpowiedział stojąc tuż przy mnie i czekając aż się wyprostuję,
kilkanaście centymetrów niższa, bez butów.
Uważnie
spojrzałam mu w oczy i zawahałam się. Chciałam zapytać, co znaczy potem. Nie
zdążyłam. On już mnie całował, jednocześnie zdejmując ze mnie co popadnie. Najpierw
zdjął mi kolczyki, a zaraz po nich płaszcz, potem pasek od spodni i bluzkę. Rozbawił
mnie tym.
-
Śmiej się, śmiej. Rozbieram cię, bo żądam gorącej kąpieli z tobą w tle. Inaczej
kąpiel nie będzie wystarczająco ożywcza. Nie chcę, żebyś na pierwszym tete a
tate wąchała moją chuć męską nieumytą – powiedział udając poważnego starszego
pana, mistrza kindersztuby. Śmiejąc się spełniłam jego zachciankę i na wpół
rozebrana przygotowałam kąpiel. Dawno się tak dobrze nie bawiłam.
Wanna w mojej łazience nie należy do
ogromnych i jest przeznaczona zdecydowanie na jedną osobę, ale wpakowaliśmy się
do niej oboje. Widziałam nie jedno męskie ciało i z niejednym obcowałam bardzo
blisko. Jak
w każdym z tych przypadków na początku, tak i teraz, czułam lekkie zmieszanie i
zawstydzenie. Szczerym spojrzeniem, subtelnym gestem i aprobatą w głosie
pokazywał mi, że jestem piękna i pożądana. Moje onieśmielenie szybko zniknęło,
jego też. Kąpiel
pełna radości, pokrzykiwań i śmiechu, jakby była udziałem dzieci, a nie dwojga
dorosłych i bądź co bądź, obcych sobie ludzi, zakończyła się potopem w łazience
i tylko kilkucentymetrowymi resztkami wody w wannie po jej opuszczeniu.
-
Teraz już nie pachniesz facetem. Po tej ilości płynów i oliwki do kąpieli bardziej
przypominasz słodkiego niemowlaka. Idę zrobić herbatę – powiedziałam sięgając
po ręcznik.
-
Przecież już mówiłem, że herbata będzie potem – wymruczał odbierając mi ręcznik
i przyciągając mnie do siebie.
-
Co znaczy potem? – zapytałam udając niewiniątko.
W
odpowiedzi po prostu mi pokazał, co najchętniej robi mężczyzna tuż po kąpieli z
kobietą, która mu się piekielnie podoba. Trzymając mnie za biodra, lekko
odsunął od siebie i znacząco spojrzał w dół, na to co prężyło się między jego
nogami. Podążyłam za jego wzrokiem i pewnie oblałam się rumieńcem. Uśmiechnął się
i mocno przyciągnął mnie do siebie. Mój
oddech przyspieszył stukrotnie, a w ustach nagle zabrakło słów. Pocałował je
delikatnie i namiętnie. Przywarł do mnie gorącym i parującym wonnie ciałem, a
po chwili oparł mnie o pralkę. Stał między moimi rozsuniętymi nogami, a potem
klęczał. Cały czas zajmował usta i dłonie pieszczotą, którą odbierałam z
ogromną przyjemnością.
Wyszeptał,
że chce poczuć. Pozwoliłam, też tego chciałam.
I
poczuliśmy się nawzajem. Powoli, spokojnie, głęboko, ale delikatnie. Coraz
gwałtowniej, zachłanniej, jakbyśmy chcieli dogonić uciekające chwile. Moją
znalazłam tuż przed tym, jak poczułam gorącą wilgoć, którą mi z jękiem rozkoszy
ofiarował. Przytulił
mnie mocno i po chwili wymruczał :
-
Marsz do łóżka, a ja zrobię herbatę, na którą mnie tu zaprosiłaś.
-
Przecież to ja miałam zrobić, w końcu cię zaprosiłam. Nie wiesz gdzie co jest –
mówiłam bez przekonania, bo chwila była tak miła, że nie chciałam jej
przerywać.
-
Nie marudź, na pewno sobie poradzę. Znajdę w kuchni wszystko, co potrzebne. Mam
wrażenie, że przed chwilą podołałem większemu wyzwaniu – szeptał, wciąż
trzymając mnie w ramionach. Pomyślałam, że ten moment był równie podniecający,
jak to cośmy robili przed chwilą. Uświadomiłam sobie, że nie znam tego
mężczyzny, w którego ramionach tak dobrze się czuję i że mi to nie przeszkadza. Był czuły i pociągający. Magiczną
chwilę potrafił okrasić swoim poczuciem humoru. Pieczętował ją prostotą radości
dwojga lgnących ku sobie ludzi, bez pompatycznych póz. Sprawiał, że ta radość była
najnaturalniejszym stanem. Taka mieszanka w mężczyźnie jest dla kobiety iście
wybuchowa.
Czekałam
w łóżku na niego i na herbatę. Rozmyślałam, porównując go z moimi poprzednimi
mężczyznami na upojne chwile. Wypadał zdecydowanie najkorzystniej pod każdym
względem.
Przyniósł dwa ogromne, parujące kubki,
pachnące cytryną i miodem. Pomyślałam, że nie znalazł żurawiny i ta myśl była
jak zaczepka i psikus. Oparłam się pokusie, żeby mu przygadać. Przez chwilkę
udawałam, że śpię, ale mnie zdemaskował i rozbawił.
-
Trafiła mi się śpiąca królewna. Zamknęła swoje piękne oczy i nie widzi, jaki
jestem przystojny.
-
Śpiące królewny budzą się po pełnym magii i miłości pocałunku – powiedziałam sennie,
nadal nie otwierając oczu.
Taki
właśnie pocałunek dostałam. Potem następny i wiele kolejnych. Długie, namiętne
i … magiczne. Towarzyszyło
im zapamiętanie, elektryzujący dotyk i zapach pożądania zmieszany z już ledwo
pamiętaną wonią kąpieli. Uciekający
oddech, na pograniczu hiperwentylacji, powiódł mnie w stan na pograniczu
świadomości. Odczuwałam każdą cząstką siebie tego obcego, a jakby najbliższego
duszą mężczyznę. Chłonęłam każdy jego gest, ruch i darowaną mi rozkosz. Ciało
zapamiętało jego pieszczące dłonie, delikatny język poznający rozkochaną
kobiecość i falę pragnienia rozlewającą się od podbrzusza po mnie całej. Oczy
zapamiętały piękną twarz emanującą promiennie, wyrażającą proste i niezmącone
żadnymi zbędnymi maskami, zadowolenie.
W pamięci nieodwracalnie zapisane
zostało także coś ważniejszego. Wypowiedziane zaklęcie.
Poznał
i uszczęśliwił każdy skrawek mnie. Kiedy fascynujący taniec dotarł już do
szczytu, spojrzał czule. Jeszcze nie ulotniła się błogość i wspomnienie nas
przed ledwie chwilą. Leżeliśmy w miłosnym splocie, tak jak lubię, złączeni mimo
spełnienia.
- Masz najpiękniejsze oczy na świecie. - Z naturalną dla siebie
szczerością ujął w dłonie moją twarz, uśmiechnął się i wypowiedział zaklęcie,
tak po prostu, nie świadom jego znaczenia.
-
Jesteś tego pewien? – zapytałam czy wie, co mówi.
-
Tak, jestem pewien, masz je dla mnie – odpowiedział poważnie, jakby wiedział,
co te słowa znaczą dla mnie.
Wypiliśmy zimną już od dawna herbatę i
uwierzyłam mu, bo przecież miał rację, a herbata rzeczywiście była potem.