Łazienkę oświetlał mały kinkiet, jarzący się łagodnie
i niezbyt intensywnie, wspomagany pachnącą świecą. Zapaliłam ją, żeby poczuć,
że to czas tylko dla mnie. Wydłużone cienie tańczyły razem z płomieniem na
białych kaflach wpasowanych w szare ściany. Zatrzymywały się na dzbankach,
flakonach i mydelniczkach. Półmrok i
spokojny taniec cieni dawały poczucie przytulnej intymności.
Pozwalałam sobie na odprężenie. Ciepły prysznic jest najlepszym
lekarstwem na smutek. Woda spływa kojąco po całym ciele. Docierając do
najskrytszych zakamarków, rozgrzewa i delikatnie masuje. Przynosi bezwarunkową
przyjemność. Po omacku sięgnęłam po flakon. Namydliłam się i pieszczotliwie
głaskałam skórę, celebrując chwilę zapomnienia. Piżmowy zapach świecy zmieszał
się z wonią mydła o subtelnej nucie cytrynowej trawy. Odrzuciłam myśli na
później. Zamruczałam z lubością.
Spod przymrużonych powiek, przez zaparowaną kabinę
prysznicową dostrzegłam zarys postaci opartej o framugę drzwi do łazienki.
Zaskoczyło mnie to i w sposób irracjonalny przestraszyło. Zastygłam bez ruchu,
jakby to mogło uczynić mnie niewidzialną. Dopiero po chwili dotarło do mnie kim
jest ta postać. Stał i patrzył.
Zakręciłam wodę i pospiesznie sięgnęłam po szlafrok rzucony na podłogę
obok kabiny. Owinęłam się szczelnie, czując jak puszysty materiał przyjemnie
okrywa mokre ciało. Nie chciałam ani chwili dłużej stać nago, wystawiona na
widok a przez to bezbronna.
Przypomniało mi się czyjeś stwierdzenie, że tylko jeśli obnażoną duszą
dotkniesz innej nagiej duszy, to nie będziesz mieć żadnych oporów, żeby pokazać
nagie ciało komuś, kto tę duszę ofiarował. Pokręcone, ale prawdziwe.
Zawinęłam włosy w ręcznik i usiadłam przed lustrem pokrytym warstwą
osiadłej pary. Kilka kropelek torowało
sobie na wyścigi lustrzane drogi. Wpatrywałam się w te mroczne strużki jak
zahipnotyzowana i czekałam. On nadal stał w drzwiach i patrzył. Razem z nim do
łazienki wtargnął chłód.
Miałam ochotę przepędzić nieproszonego, ale nie
umiałam tego zrobić. Nie bałam się jego gniewu, lecz poczucia własnej porażki i
uświadomienia sobie samotności.
Para powoli znikała. Zobaczyłam w lustrze, jak wyłonił się z półmroku
i stanął za mną. Próbował mnie oswoić dawno nieużywanym uśmiechem, co w tym
świetle zrobiło makabryczne wrażenie. Zdjął ręcznik z moich włosów i delikatnie
je rozwichrzył. Były długie i poskręcane jak wijące się młode węże. Mokre kosmyki
oplatały niezgrabne palce.
- Nieźle wyglądasz – powiedział i dalej wpatrywał się z
zainteresowaniem w odbicie w lustrze,
zdziwiony, że ten widok może go jeszcze fascynować.
Kiedyś nie miałabym wątpliwości, że mu się podobam. Jego wzrok
prześlizgujący się po moim nagim ciele byłby podniecający. Teraz najczęściej
dostrzegam w jego starych oczach surową ocenę, może nawet krytykę. Tylko sporadycznie,
jak w tej chwili, pozwala mi o tym zapomnieć i kokietuje swoim
zainteresowaniem.
- Ciepła, pachnąca... Szkoda, że tak szybko wyszłaś, chciałem do
ciebie dołączyć – nachylony szeptał mi do ucha i jednocześnie sięgał szorstkimi
dłońmi po nagość skrytą pod puszystym szlafrokiem.
- Tylko chciałeś – odpowiedziałam bezczelnym tonem. Nie byłam pewna,
jak bardzo ta nagła bliskość mi przeszkadza.
Dawno się do mnie nie zbliżał. Odpowiadało mi to. Miałam nadzieję, że
na zawsze już zapomniał, co to jest męski wigor. Gdy myśli o Ignacym stawały
się zbyt natarczywe, a tęsknota przeradzała się w napięcie seksualne,
wspomnienia kilku zaledwie spotkań, wyobraźnia i moje własne palce pomagały je
rozładować.
Stał za mną. Głaskał skórę rozgrzaną kąpielą,
kierując dłoń coraz niżej. Pasek od szlafroka przeszkadzał tej wędrówce, więc
szybkim ruchem odwiązał go. Patrzył w lustro. Może nie ja sama, lecz moje nieco
spłoszone, wciąż jeszcze młode odbicie, podniecało go.
Zamierzał sięgnąć po to, co mu się należało. Uświadomiłam to sobie i
spanikowałam. Zamknęłam oczy i z trudem opanowałam potrzebę ucieczki.
Przeczekałam. Na szczęście niechęć zelżała.
Po chwili, może za sprawą snutych pod prysznicem marzeń, poczułam
zaskakujące w tym momencie, znajome mrowienie między udami. Niemal nieświadomie
wyprostowałam plecy i rozsunęłam odrobinę nogi. Zauważył to i uśmiechnął się
triumfalnie, jakby wiedział o walce, którą ze sobą przegrywam.
- Chodź tu do mnie, przecież chcesz – powiedział cicho, wciąż
wpatrując się w moje oczy błyszczące w lustrze. Nie przestawał mnie dotykać.
Nie okazałam zadowolenia, ale też nie uciekłam od pieszczoty. Jego
coraz odważniejsze palce znalazły wilgotną drogę do środka. Jęknęłam i
przygryzłam usta, jakby karcąc się za pozwolenie na to. Palce poruszały się we
mnie w rytm przyspieszonego oddechu. Wyrzuciłam z myśli zgorzkniałą twarz. Okazało
się, że to co mi robił nie było nieprzyjemne. Pod przymkniętymi powiekami
widziałam kogoś innego.
Wciąż jeszcze silny, chwycił mnie i posadził na zainstalowanym pod lustrem
kamiennym blacie toaletki. Rozsunął szeroko moje nogi, a ja nie stawiałam
oporu. Siedziałam przed nim całkiem odkryta. Pochylił się. Już prawie
zapomniałam jaki ma miękki i sprawny język. Doprowadzał mnie prawie do szczytu
podniecenia i przestawał. Nie wiedziałam, że tak dobrze mnie zna. Teraz już
całe moje ciało, otwarte i zachęcająco wygięte, stało się pragnieniem. Nie
jego, lecz seksu i tej twarzy zamieszkałej w zakamarkach wspomnień.
Znowu przerwał. Nie zdążyłam go jednak zbesztać. Zaskakująco szybko,
jak na mężczyznę w jego wieku, zsunął spodnie razem z bielizną i wszedł we mnie
mocno, władczo. Zawstydziłam się na myśl, że uprawiam seks tylko dla fizycznego
zaspokojenia. Jeszcze bardziej wstydliwe było to, że czuję się w tej chwili
zwierzęco i dobrze. Nie pasowała mi rola jego żony i kochanki w jednym, ale tak
w istocie było.
Wystarczyło kilka samczych pchnięć. Szczytował. To była złożona
chwila, pełna sprzecznych odczuć i myśli. W momencie, gdy poczułam gorący
wytrysk, a jednocześnie uświadomiłam sobie zdumiona, że nadchodzi orgazm, przez
myśl mi przemknęło, że to przecież nie ten mężczyzna. Z Ignacym nigdy już nie
będzie mi wolno się kochać.
Rozpłakałam się. Gdy skończył, przytulił mnie niezdarnie, dumny z
udowodnionej męskości. Szlochałam w jego ramionach. Skryłam się w nich tylko po
to, żeby nie mógł na mnie patrzeć.
- Widzisz? Nie jestem taki straszny – mówił zadowolony z siebie,
rozumiejąc moje łzy całkowicie opacznie. – Musisz częściej być dla mnie miła, jeśli chcesz mieć przy
sobie rodzinę, syna – tymi słowami po raz kolejny udowodnił, że jestem tylko
zabawką, którą może upokarzać na wiele sposobów.
- Jak ty łatwo wszystko psujesz – powiedziałam rozgoryczona drżącym ze
złości głosem.
Nie zrozumiał mojej pretensji, albo go to nie obeszło. Wyszedł.
Zostałam wreszcie sama w swojej domowej enklawie, w swojej klatce.
Epizod w łazience dał
mu mylne przekonanie, że między nami jest dobrze, co najmniej przykładnie.
Nawet on nie mógł być tak egoistycznie ślepy, by myśleć, że jesteśmy dobraną
parą. Fascynacja młodej dziewczyny starszym mężczyzną, mentorem, już dawno
poszła w zapomnienie. Najpierw dostrzegłam, że zależy mu tylko na spełnianiu
własnych pragnień i celów, w których moje nie są uwzględnione. Potem, że w jego
mniemaniu straciłam na atrakcyjności. Sprawiałam problemy i już nie byłam
młodziutkim, naiwnym kociakiem.
Kilka razy odchodziłam. Traktował to jako fanaberię rozpuszczonej i
ekscentrycznej kobiety, do której ma całkowite i wyłączne prawo. Zawsze
znajdował niezawodny sposób, żeby mnie zmusić do powrotu. Adaś był jego
najsilniejszą kartą przetargową.
Usiadłam przy toaletce. Patrzyłam w swoje ale obce,
smutne oczy. Znowu to robiłam. Wspominałam ostatnie spotkanie z Ignacym i
ostatnią rozmowę.
Spotkaliśmy się jak zwykle przypadkiem.
Moja przyjaciółka potrzebowała towarzystwa na wyjazd służbowy, które z
chęcią jej zapewniłam. Po biznesowych spotkaniach poszłyśmy na koncert
organizowany przez fundację, dla której, jak się okazało, Ignacy czasem pracował.
Zobaczyłam go jeszcze przed koncertem, ale nie prowokowałam spotkania. Przez
dwie godziny muzyki, której w ogóle nie słuchałam, mogłam bezkarnie myśleć o nim
i rozważać różne scenariusze spotkania. Na bankiecie po koncercie wreszcie się
odnaleźliśmy. Przywitaliśmy się onieśmieleni. Przez całą imprezę nie było
możliwości, by choć przez chwilę spokojnie porozmawiać. Oboje użyliśmy przemyślnych
wymówek, by się pozbyć towarzystwa. Zostaliśmy sami.
Staliśmy bardzo blisko siebie w hotelowym korytarzu
przy windzie, oboje ciekawi jak zakończy się ta noc. Przygaszone o tej porze
światła zapewniały odrobinę intymności. To było moje piętro, on miał jechać
wyżej. Mówiliśmy sobie dobranoc po skradzionych chwilach rozmowy sam na sam.
W szpilkach dodających mi kilkanaście centymetrów czułam się wysoka. Moja
twarz prawie na poziomie jego twarzy. Na lekkim rauszu odkryłam, jak istotny
jest kąt, z którego oczy wpatrują się w inne oczy. To całkowicie zmienia
perspektywę. Nie patrzyłam z góry, z poczuciem przewagi, ani poddańczo z dołu.
Patrzyłam wyzywająco, wprost, w głąb serca i umysłu. Widziałam czułość i
tęsknotę za tym, co już kiedyś się zdarzyło. Przytulanie się do mężczyzny, z
takiej perspektywy także dawało nowe możliwości. Dwie głowy tuż przy sobie.
Tam, gdzie rodzi się lub odnajduje fascynacja, a potem szaleńcze pożądanie.
- Pachną znajomo, oszałamiająco. Znowu rzucasz na mnie czar. - Wąchał
moje włosy, chłonął ich aurę. - To wciąż te same perfumy? Jak się nazywają? Kupię
sobie i będę się nimi narkotyzował, jak mi znowu uciekniesz.
- Te same od lat – mruczałam mu do ucha. Zachwyt, którym to puentował,
odzywał się między moimi udami. Zwłaszcza, że towarzyszył temu dotyk
przywierającego męskiego ciała.
Odgarniał niesforny kosmyk uparcie spadający mi na twarz. Odnalazł w
niej dawno poznane oblicze Jeny. Gdy nasze jeszcze zawstydzone spojrzenia
spotkały się na dłuższą chwilę, ledwie dostrzegalnym ruchem uczynił kolejny
krok. Odpowiedziałam tym samym.
Pocałowaliśmy się. Tak po prostu, delikatnie. Ciekawe siebie nawzajem
usta tylko muskały, ale i tak serce wyskakiwało z piersi. Do tej pory myślałam,
że moment tuż przed pocałunkiem jest najpiękniejszy, magiczny. Był magiczny,
ale jednak czas się zatrzymał dopiero, gdy jego język w pełni posmakował moich
ust i je posiadł. Tylko jego usta są tak miękkie i soczyste, a jednocześnie
męsko stanowcze i zachłanne. Każdy mój skrawek skóry, każdy włosek i każdy nerw
przypomniały sobie tego intrygującego, samotnego wilka, kiedyś poznanego w
górach i kochanego nad morzem.
Ośmielał się. Pozwalał dłoniom poznawać sprężystość kobiecych
wypukłości skrytych pod sukienką. Dotykał lekko i subtelnie, jakby bał się, że
je spłoszy albo zbezcześci prostacką nachalnością. Połączenie delikatności z bezwstydnością
dotyku obudziło we mnie niekontrolowane pożądanie i całkowicie pogrążyło we
śnie resztki skromności i rozsądku.
- To miał być buziak na dobranoc – powiedziałam. Wiedziałam, że nie
wrócę do swojego pokoju. Chciałam więcej dotyku i zapachu. Chciałam utonąć w
jego szeptach, pławić się w niekłamanym zachwycie. W jego ramionach czułam się
na właściwym miejscu.
- Jena, czy jest jakakolwiek szansa dla nas na przyszłość? – odważył
się zapytać mimo obawy, że spłoszy urokliwą chwilę. Niewiele przecież o mnie
wiedział prócz tego, że pojawiam się niespodziewanie i po kawałku kradnę mu
serce, a potem równie nagle znikam na długie miesiące.
- Nie ma żadnej – odpowiedziałam prawie szeptem, patrząc błagalnie. -
Wiesz, że mam rodzinę. Nie mogę jej zniszczyć, to byłby mój koniec. Obawiam
się, że twój także. Jestem szczęśliwą żoną i mamą. – Wkładałam w słowa tyle
przekonania, ile z trudem zdołałam wykreować w głosie i na twarzy. - Jeśli to
dla ciebie problem, to może powiedzmy sobie dobranoc i pójdę do siebie, a ty do
siebie.
- Nie odchodź, proszę. Zróbmy tak, że teraz pójdziemy do mnie i
porozmawiamy. Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała. Wyjdziesz, kiedy
tylko zechcesz – mówił usiłując mnie namówić, choć od początku się na to
godziłam. Pomyślałam, że w jego oczach czai się dawno zamieszkały smutek, ale
też iskierka radości. Miałam nadzieję, że jestem iskierką, a nie smutkiem.
Milion razy przypominałam sobie tę rozmowę i milion
razy ją zmieniałam w wyobraźni. Powiedziałam mu wtedy, że nie ma dla nas
najmniejszej szansy. Zagrałam swoją rolę znudzonej codziennością żony,
spełnionej lecz poszukującej nie wiadomo czego.
Poszliśmy do jego pokoju. Niewiele rozmawialiśmy.
Kolejny raz uświadomiłam sobie, że jego dłonie i usta idealnie pasują
do moich. W mądrych oczach widziałam nagą duszę, dotykałam jej.
- Przez cały wieczór drażniłaś się ze mną – powiedział z udawana
przyganą, zadziornie.
- Tak, a czym?
- Tą sukienką. Założyłaś ją specjalnie, wiedziałaś, że się tak wrednie
układa na tobie. Zmuszała mnie, żebym wciąż zerkał – mówił zabawnie udając
rozzłoszczonego i siedząc niedbale w fotelu.
- Pokaż, w którym miejscu najbardziej cię wkurzyła – z przyjemnością
podjęłam zabawę. Wstałam i podeszłam bardzo blisko. Podniosłam ręce, jakbym
pokazywała, że może mnie obszukać.
- Tu – mruczał dotykając wierzchem dłoni dekoltu i powoli przesuwając
dłoń w kierunku biustu. – I tu – sunął po talii – a tu o mało nie wpadłem w
szał – zasyczał dotykając pośladków, które odruchowo stały się napięte i
twarde. Dłoń delikatnie wsunęła się pod sukienkę.
- Nagie, jędrne, kuszące. Tam jest tylko sznureczek. Uwielbiam tę
część kobiecego ciała, a twoją wręcz czczę – mówił zachwycony i ugniatał coraz
bardziej nieskromnie. Wciąż siedział w fotelu. Obejmując mnie, pieścił obiema
dłońmi obydwa pośladki. Nie podwinął sukienki. Przez cienki materiał całował
mój brzuch, potem niżej, aż zatrzymał się miedzy udami.
Żeby nie stracić równowagi, opierałam ręce o jego silne ramiona.
Wplatałam palce w jego włosy i przyciskałam do siebie głowę.
Podniecało mnie wyobrażenie sobie, co mógłby zrobić z całowanym
miejscem, gdybym była naga. Sama podciągnęłam sukienkę, patrząc mu przez chwilę
wyzywająco w oczy.
- Możemy je zdjąć? – szeptem zapytał, a jego place powoli już
powędrowały pod koronkę stringów.
- Tak – wyjęczałam cichutko, kokieteryjnie zawstydzona. Poruszałam
biodrami, by mu pomóc.
Wstał. Bez szpilek nie czułam się już wysoka. Byłam teraz maleńka i
uległa. Objął mnie i trzymając w silnych ramionach poprowadził tyłem w kierunku
łóżka. Bez oporu usiadłam z podwiniętą sukienką na jego skraju i rozchyliłam
nogi. Sięgnęłam do jego paska od spodni i nie było już odwrotu. Był twardy. Na
spodenkach pojawiła się plamka. Dotknęłam go. Zaczęłam delikatnie ugniatać i
pocierać wnętrzem dłoni. Jednocześnie patrzyłam w pociemniałe i błyszczące
oczy. Przyznałam w ten sposób, że wolno mu zrobić ze mną co zechce, bo tego
właśnie chciałam.
- To zapach mojego pożądania – powiedział odsuwając moje dłonie od
swoich spodenek i całując ich wnętrze.
- Śnił mi się kiedyś – szeptałam gdzieś ponad jego głową, która
skierowała się między moje uda.
Po pierwszym orgazmie pozbyłam się sukienki, a potem ostatniej już
części stroju, stanika z przezroczystej koronki.
Pieścił całą moją nagość z zapałem ale bez pośpiechu. Przyjmowałam
pieszczoty bez skrępowania. Całkiem naturalnie dawałam rozkosz jemu. Byłam
pieszczochem i rozwiązłą kobietą, zamieszkałam w erotycznej bajce.
Stwierdziłam, że to mężczyzna, którego pragnę i z którym byłoby mi
dobrze. Nie był to wyłącznie efekt pełnej emocji chwili. To przeczucie
potwierdzone doświadczeniem.
Dopiero nad ranem, gdy szary świt zaglądał już w okna, opowiedział mi
trochę o tym, co mu ostatnio w duszy grało.
- Wiesz, chyba jestem samotnikiem. A jednak za tobą tęsknię. Nawet
samotnikowi potrzebna jest czasem bliskość drugiej osoby. Zacząłem spotykać się
z pewną kobitą, ale umówiliśmy się, że to będzie całkiem niezobowiązujące –
powiedział spokojnie.
- I czujesz, że ona coraz bardziej się angażuje? – próbowałam
złagodzić tonem uszczypliwość tego pytania.
- Tak, skąd wiesz?- wydawał się naprawdę zdziwiony.
- Nie jesteś facetem na seks bez zobowiązań, a kobiety nie mogą się
oprzeć wrażliwcom – udawałam spokój mądrej koleżanki.
- To spotkanie znowu namieszało mi w głowie. Mówisz, że nie ma dla nas
przyszłości, a ja w to nie wierzę. Cóż, muszę to uszanować – stwierdził bardzo
pewny tego, co mówi.
Poczułam, że się zapadam w grząskie dno i nie mogę się wydostać. Nie
były to wyrzuty sumienia. Nie bolało mnie, że zdradzam męża. Nawet nie to, że
zdradzam Ignacego wracając do niekochanego i obcego człowieka. Przeraziłam się,
że Ignacy wejdzie do innego świata, w którym nie będzie już dla mnie miejsca,
zajętego przez inną kobietę.
- Co tu ze mną robisz? Może lepiej, żebyś był teraz z nią – mówiłam
wciąż spokojnie, na przekór temu, co we mnie wrzało.
- Dlatego pytałem cię o naszą przyszłość razem. Od dawna za tobą
tęsknię. Wciąż muszę tylko tęsknić. Nie dajesz o sobie zapomnieć i nie dajesz
siebie. Udajesz szczęśliwą tam i tylko zaznaczasz swoją obecność tu. Myślę, że
mogłabyś, chciałabyś być naprawdę ze mną – powiedział, dostosowując ton do
mojego i podobnie nieudolnie udając spokój, tylko nieznacznie podnosząc głos.
Jasność wczesnej pory letniego dnia wlewająca się do hotelowego
pokoju, wyrwała mnie z ponurych myśli. Nabrałam odwagi na powiedzenie mu
prawdy. Wtuliłam się w ciepły i jeszcze pachnący seksem tors i nie patrząc mu w
oczy, cicho opowiedziałam o prawdziwych relacjach z mężem.
- Próbowałam od niego odejść wiele razy. Musiałabym pogodzić się z
utratą Adasia. Miałam zamiar poczekać jeszcze dziesięć lat, aż będzie na tyle
dorosły, że zrozumie i ojciec nie będzie mógł go ode mnie separować za karę.
- To przecież nie jest barbarzyński kraj. Nikt nie może zabronić ci
wychowywać syna. Mówiłaś, że ojcu na nim nie bardzo zależy.
- Na nim nie, ale na tym, żeby mieć nad nami władzę, bardzo zależy. –
W moim głosie nie było już bezwzględnego przekonania, że jestem skazana na
starego, złośliwego i niekochanego człowieka. Pobrzmiewała w nim odrobina
nadziei na zmianę.
- Pomogę ci. Nawet jeśli nie chcesz być ze mną, to spróbuj powalczyć o
siebie.
Nie odpowiedziałam. Gardło zacisnęła niewidzialna pętla. Scałował łzę.
Nim się spostrzegliśmy, znowu nasze ciała dopasowały się w
pieszczocie, splecione najsilniejszymi emocjami, stworzone do kochania.
Przestałam myśleć, bać się, mieć nadzieję, być zazdrosna. Wczesnym, słonecznym
rankiem byłam po prostu rozkoszą Jeny. Doznaniem rozlewającym się od
tajemniczego punktu między udami, aż po koniuszki palców, po każdy postawiony
włosek na skórze. Ignacy był czarodziejem, emocjonalnym i seksualnym
wrażliwcem. Uświadomiłam sobie, że już dawno się w nim zakochałam i że mam w
sobie tyle odwagi, by już od tego nie uciekać.
Po powrocie do domu,
silniejsza niż kiedyś, postanowiłam definitywnie odejść od męża i zabrać
Adasia. Byłam cały czas w kontakcie z Ignacym. Dopingował mnie i dawał poczucie
bezpieczeństwa. Wierzyłam, że po odkreśleniu starego życia grubą kreską, będę
mogła przy nim rozpocząć nowe. Chcieliśmy tego oboje. Czułam się wręcz
euforycznie.
Pewnego wieczoru, spacerując z psem, zadzwoniłam do Ignacego po
codzienną porcję czułości i szczęścia na odległość. Był jak zwykle serdeczny,
tylko w głosie wyczuwałam zmartwienie.
- Halo, Jena.
- Cześć, czy już ci mówiłam, że dobrze, że jesteś, przystojniaku?-
zapytałam radośnie i trochę zalotnie.
- Witaj słońce – odpowiedział, zawieszając głos jakby chciał dalej
mówić, jednak zamilkł.
Przemknęło mi przez myśl, że coś jest nie tak.
- Uciekłam z domu, na razie tylko na spacer, ale już rozmyślam o tym,
co koniecznie muszę zabrać do ciebie - paplałam, żeby to niedorzeczne wrażenie
odpędzić od siebie.
- To dobrze. Cieszę się, że wreszcie pomyślisz o sobie – powiedział
nieumiejętnie zmuszając się do tego, by głos brzmiał radośnie.
- Chyba o nas? Ignacy, coś się stało, prawda?
- Tak, chyba tak. Nie wiem czy to ma znaczenie – mówił poważnie, już
nie siląc się na wesołość.
- Powiedz natychmiast, nie każ mi umierać ze strachu – powiedziałam
zbyt głośno, aż pies podbiegł blisko mnie, żeby sprawdzić, czy aby nie
potrzebuję wsparcia.
- Nic się nie zmieniło w moim sercu, nadal masz w nim najważniejsze
miejsce. – Chwila ciszy, którą cierpliwie wytrzymałam, przerażona tym, co mam
usłyszeć. - Muszę ci coś jednak powiedzieć, chcę być z tobą całkiem szczery. –
Znowu cisza. - Dobra, prosto z mostu. Ona jest w ciąży, ze mną. Nosi małą
drobinkę mnie. Powiedziała mi dziś rano. Jena, pogubiłem się – mówił, wyrzucając
szybko każde słowo, żeby mieć to już za sobą.
- Drobinkę? Ciebie? Co ty… - Z trudem łapałam sens jego słów.
Długa cisza.
- Jena, jesteś? – smutek i zagubienie wyraźnie było słychać w
zachrypniętym teraz głosie.
- Ignacy, nie chcę wiedzieć jak doszłam do tego, nie chcę nic wiedzieć
– mówiłam i słyszałam wzbierające łzy żalu, do niego, do losu, do całego
świata. – Życzę ci szczęścia, wam życzę szczęścia – teraz już otwarcie łkałam.
Przerwałam rozmowę bez pożegnania. Nie mogłam nic więcej powiedzieć przez
zaciśnięte gardło.
Ignacy próbował dzwonić jeszcze kilka razy tego dnia. Codziennie
próbuje. Wysyła wiadomości.
Wiem, że jestem niesprawiedliwa. Obarczyłam go poczuciem winy za coś,
czego nie zaplanował. Obiektywnie patrząc, nie jest winny. Nikt tu nie zawinił.
Ot, niefortunny zbieg okoliczności. Związał się z kobietą zanim do niego
przyszłam. Obiecaliśmy sobie wspólne życie nie wiedząc, że w drodze jest już
drobinka jego i tej kobiety. To nie był czas na happy end.
Nie wiem, czy rozważał życie u mojego boku i posiadanie dziecka z inną
kobietą. Nie pozwoliłam mu na to. Nie da się walczyć z drobinką. Nie mam na to
siły. Na nowe życie teraz też nie mam siły. Najłatwiej wrócić do klatki.
Od ostatniej rozmowy z Ignacym minęły dwa miesiące.
Dwa z wielu bez niego, które nadejdą. Los był wobec nas zbyt okrutny, albo ja
byłam zbyt słaba i głupia. Po tym, jak się definitywnie okazało, że nie będę z
Ignacym, przyjęłam obecny stan bez walki, z obojętną akceptacją.
Poczułam, że robi się zimno. Okryłam się ciasno szlafrokiem i wróciłam
myślami do łazienki. Czeka mnie jeszcze wiele ulotnych chwil. Może któraś
będzie chwilą z Ignacym. Może tylko chwile są nam pisane. A może już go nie
spotkam. Zadrżałam. Jestem zmęczona.