sobota, 11 kwietnia 2015

Chwile I

I.

Morza, na każdym krańcu świata, mają swoje własne tętno, swoją intensywność, brzmienie pienistych fal, swoisty kolor, smak i zapach. Swoje wybrzeże i plażę.
Tutaj, gdziekolwiek to było, szum fal, spokojnym i jednostajnym szmerem, kołysał i drażnił.
Jasnobeżowy, trochę żółtawy piasek rozciągał się szerokim pasem, ograniczonym z jednej strony wysokimi uskokami wydm, tworzących małe piaszczyste fiordy, a z drugiej szarogranatowym bezkresem nieokiełznanej wody, falującej dość spokojnie pieniącymi się u brzegu grzywaczami.
Z toni, tuż przy brzegu, wystawały zielonkawe od glonów łby głazów, przytaszczone przez fale i porzucone co kilka metrów, jakby znaczące granicę, za którą już nie sięga władza człowieka nad potęgą natury.
Na mokrym skrawku piasku, oblewanym pieszczotliwie rytmicznymi pływami, któremu fale nie pozwalały wyschnąć na słońcu, łachami leżały drobne kamyczki, wśród których skrywały się kolorowe szkiełka wypolerowane wodą i piaskiem przez lata, a może nawet wieki. Mlecznobiałe, niebieskie, zielone, herbaciane i te najładniejsze, turkusowe.
Wydmy, niczym urwisko, odcinały się piaszczystą ścianą porośniętą gdzie nie gdzie młodymi krzewami i kępkami trawy. Na szczycie usiane były wysokimi i giętkimi na wietrze drzewami.
Za nimi rozciągał się las.
Słońce zawładnęło wczesnym popołudniem, ledwo rozgoniło mglistą wilgoć. Teraz częstowało blaskiem upalnym, konkurującym z orzeźwiającą, chłodniejszą bryzą przyniesioną od morza. Razem czyniły kąpiel słoneczną nie tylko znośną, lecz nawet błogą.
Szumiącemu przetaczaniu się fal towarzyszyło pokrzykiwanie mew. Poza tym cisza.
Jak okiem sięgnąć pusto, ani żywego ducha.
Dopiero po długiej chwili, na drewnianych, dość stromych, surowo ciosanych schodach, zainstalowanych jako zejście na plażę, ktoś się pojawił.
Postać, nie przyzwyczajona, ostrożnie zeszła po schodach, zsunęła klapki, by podrażnić stopy rozgrzanym piaskiem i poszła niespiesznie w prawo. Po krótkiej chwili marszu, ogarnęła wzrokiem tę część plaży i nikogo nie dostrzegłszy, zawróciła.
Na lewo od schodów było więcej ukrytych wydmowych załomów. W jednym z nich, oddychał na wietrze, wkopany w piasek parawan, tworzący maleńką enklawę, z trzech stron izolując ją od ciekawskich spojrzeń świata, z czwartej niemal przylegając do ściany wysokiej wydmy.
Obok parawanu na piasku leżał wyrzucony przez wodę ogromny korzeń, wypłukany aż do szarawej białości. Posłużył właścicielce parawanu za wieszak, na którym rozłożyła do wyschnięcia kolorowe bikini i plażowy ręcznik.
Młoda kobieta wstała, wynurzając się zza zasłony, przeciągając nagie ciało, nagrzane i już nieco zarumienione od słońca. Zaskoczona dostrzegła kierującego się w tę stronę mężczyznę.
Przez dłuższy czas miała plażę tylko dla siebie.
Zatrzymał się przy brzegu na wprost parawanu i wpatrywał się w widok niecodzienny, nawet na prawie bezludnej plaży.
Delikatnym skinieniem głowy przywitał się z nieznajomą. Ta z uprzejmym uśmiechem odpowiedziała także skinieniem. Jej wzrok padł na suszący się na korzeniu strój plażowy i nagle uprzytomniła sobie, że jest naga. Zawstydzona skryła się za parawanem.
Poczekał jeszcze chwilę, ale nie pojawiła się z ukrycia. Śmiejąc się w duchu, poszedł dalej. Zastanawiał się kim jest ta kobieta, czy podobnie jak on przyjechała w tę głuszę odpocząć od zgiełku codzienności, czy raczej mieszka tu na stałe.
Nie widział wyraźnie jej twarzy i całej postaci, ale to co zdążył zobaczyć, było nad wyraz atrakcyjne i wydawało mu się ponętne. Miał wrażenie, że w jakiś niewyjaśniony sposób ich spotkanie nie jest zrządzeniem przypadku. Mimo tego poszedł, myśląc, że co ma być to będzie.
Kilkukilometrowy spokojny spacer zaprowadził go do nieco większej miejscowości, teraz tętniącej turystycznym życiem, o czym świadczyła rzesza plażowiczów i zagospodarowane wybrzeże. Zszedł z plaży i w najbliższym barze zaspokoił pragnienie. Nie miał ochoty czekać w nieskończoność na podanie czegoś do jedzenia, a w tłumie turystów na to się zanosiło, więc postanowił, że wróci na swój prawie nieistniejący na wakacyjnej mapie skrawek wybrzeża.
U Szewcowej, prowadzącej sklep, bar, lodziarnię i ośrodek kultury w jednym, zamierzał zjeść domową zupę i pierogi lepione rękami jej córek.
Przyjeżdżał tu na wakacje już kilka kolejnych lat i czuł się jak u siebie. Tak też go traktowano, jak swojego. Stołował się u Szewców, robił u nich zakupy, pił piwo wieczorami, przychodził na imprezy organizowane dla turystów, choć nie był specjalnie towarzyski. Znalazł ten zakątek, gdy potrzebował drastycznej zmiany otoczenia. Zatęsknienia za swoim górskim światem. Nic nie działa na wyobraźnię lepiej i nic nie napawa natchnieniem bardziej, niż nostalgia i tęsknota.
Początkowo wynajmował pokój u jednego z kilkunastu stałych mieszkańców wsi. Wreszcie jednak doszedł do wniosku, że to idealne miejsce, by co jakiś czas nabrać dystansu do życia.
Skorzystał z okazji i kupił wraz z kilkoma znajomymi wygodny lokal wakacyjny. Był to jeden z kilkudziesięciu apartamentów powstałych z przebudowanych budynków gospodarskich, tworzących coś na kształt osiedla, nazywanego przez wszystkich Osadą. Przyjeżdżał  głównie latem, często razem z pozostałymi. Tym razem był sam i dopiero za kilka dni para przyjaciół miała do niego dołączyć. Czerpał więc z uroków samotności ile się da, w szczęśliwie niedostrzeżonym przez cywilizację miejscu.
Centrum u Szewców mieściło się na skraju lasu, przez który niespełna kilometrowa ścieżka prowadziła do plaży. Wracając ze spaceru zaszedł na obiad i został zaproszony na wieczorne karaoke, z czego skorzystać obiecał córce Szewcowej.
Popracował trochę u siebie. Nawet w zapomnianej morskiej wiosce istnieją dobrodziejstwa internetu. Po małym odświeżeniu, wybrał się na wieczorną imprezę. Przez cały dzień wracał do niego obraz nagiej nieznajomej. Szedł i zastanawiał się, czy ją tam spotka i czy rozpozna.
         Już z oddali słychać było kiepską wersję popularnych utworów ostatnio atakujących uszy słuchaczy w radio, wspieraną głosami bawiących się. Postanowił wypić piwo, może dwa, pocieszyć się niezbyt bliskim towarzystwem innych ludzi i wrócić do siebie. Może uda mu się ustalić kim jest nieznajoma, o której nie mógł zapomnieć.
Przy drewnianych ławach ustawionych pod zadaszeniem, zgromadzili się tłumnie zapewne wszyscy aktualni mieszkańcy wioski. Było licznie, gwarno i wesoło. Pomyślał,że to raczej niecodzienny widok, nawet latem.
Zaglądał w kobiece twarze, próbując rozpoznać dziewczynę z plaży. Doszedł do wniosku, że jej nie pozna, nawet jeśli tu jest. To, co zobaczył i na czym skupił uwagę, a niewątpliwie nie była to twarz, teraz nie było odkryte.
Zamówił piwo i znalazł miejsce na uboczu, wdając się w niezobowiązującą pogawędkę z jednym z mieszkańców Osady. Rozmowa nie bardzo się kleiła. Czuł się pobudzony, a jego myśli cały wieczór krążyły wokół damskich atrybutów, nęcących latem i wywołujących niedwuznaczną tęsknotę. Ostatnimi czasy za dużo pracował, nie spotykał się z kobietami, żadnej nie poświęcając większej uwagi. Teraz dotarło do niego, że jest sam. Właściwie dlaczego nie miałby spróbować zakosztować przyjemnego towarzystwa płci pięknej. Nawiązywanie kontaktów nie sprawiało mu nigdy trudności, jeśli tylko miał na to ochotę.
Zwrócił szczególną uwagę na jedną z młodych kobiet, dokazujących wesoło przy karaoke i piwie. Nie była klasyczną pięknością, lecz przyciągała męską uwagę. Zwykłe dżinsy i koszulka, na którą narzuciła fantazyjną skórzaną kamizelkę, nie skrywały proporcji apetycznego ciała. Miała jasne włosy, jasną cerę, teraz odrobinę muśniętą opalenizną i cudownie błękitne oczy. Szczery śmiech i zmysłowy głos kokietowały bezwiednie, niebezpiecznie.
Zerkał na nią niepostrzeżenie i obserwował, jak dobrze się bawi w towarzystwie koleżanek. Nie miał odwagi zaczepić jej, choć miałby na to wielką ochotę. Wyłapała jego wzrok, ale szybko odwrócił głowę, udając przypadkowość spojrzenia i brak zainteresowania. Od razu pożałował.
Wreszcie towarzystwo zaczęło się rozchodzić na kwatery. Poszła także jasnowłosa dziewczyna ze swymi przyjaciółkami. Dopił piwo i ruszył w pewnej odległości za nimi. Zadowolony stwierdził, że idą w kierunku Osady. Przyspieszył nico kroku, zmniejszając dystans do gromadki kobiet.
W sposób niezamierzony usłyszał fragment ich roześmianej rozmowy. Wynikało z niej, że idą tylko po ręczniki, a potem zamierzają wykąpać się w nocnym morzu.
Pomyślał, że to niezbyt mądry pomysł. Po piwie, w nocy, same. Nie mógł im tego powiedzieć. Wyszedłby na starego zgreda i podsłuchiwacza, a poza tym, nic mu do tego.
Gdy wrócił do siebie, rozsiadł się wygodnie w fotelu i próbował zrelaksować się serfując po internecie. Myśli jednak nadal uciekały do tajemniczej dziewczyny. A jeśli coś jej się stanie? Nie darowałby sobie swojej obojętności.
Chwycił cieplejszą bluzę, wiedząc, że nad samym morzem może być chłodno, mimo wyjątkowo ciepłej nocy i wyszedł na nocną eskapadę. Już sam spacer o tej porze był szaleństwem, a co dopiero jego cel, podglądanie kąpiących się kobiet.
Niezbyt przekonany do tego, co robi, ruszył jednak szybkim krokiem, by nie dać sobie czasu na zrezygnowanie.
Noc była nie tylko ciepła, ale i wyjątkowo jasna. Na bezchmurnym i usianym gwiazdami niebie królował okrągły księżyc. U Szewcowej już posprzątano i pogaszono światła.
Wszedł w las i nawet tu, wśród wysokich drzew, dziki dukt wiodący ku plaży majaczył wystarczająco, by bezpiecznie iść. Gdy na ostatniej prostej części ścieżki, już z daleka odbijało się jaśniejące gwieździste niebo, a pod nim granatowe morze, słyszalne brzmienie szumiących fal przekonało go, że nocny spacer okazał się bardzo dobrym pomysłem. Czuł się zrelaksowany i spokojny, ale też przyjemnie podniecony rozmyślaniem o nagiej dziewczynie.
Zszedł po drewnianych schodach, teraz trochę śliskich od nocnej wilgoci, wpadając w jeszcze nie całkiem wychłodzony piasek. Spore fale burzyły się i głośno szumiały rozbijając się o brzeg. Przez chwilę wpatrywał się w ciemność rozproszoną blaskiem księżyca i nasłuchiwał, próbując wyłowić kobiece odgłosy z brzmienia nocnego morza. Poszedł w prawo, skąd, jak mu się wydawało, słyszał śmiech i radosne pokrzykiwania.
Nie mylił się, były tam. Weszły do wody blisko brzegu i dawały się smagać wysokim grzywom, trzymając się za ręce i przeskakując pieniste bicze. Krzyczały przy tym w euforii, piszczały chłostane zimną wodą.
Jedna z nich stała przy brzegu. Aparatem z dużym obiektywem i dość silną lampą błyskową usiłowała robić zdjęcia. W chwili błysku lampy można było dostrzec nieco wyraźniej postacie kąpiących się kobiet.
Były całkiem nagie. Dokazywały wśród wzburzonej piany. Pozowały do nocnych zdjęć, wyginając ponętnie mokre ciała, przytulając się nieprzyzwoicie jedna do drugiej, albo obdarowując się intrygującymi pocałunkami i erotycznym dotykiem. Blask księżyca odbijał się od wynurzających się z wody nagich ciał, sprawiając że wyglądały jak boginki albo syreny, kuszące obserwujących.
Gdy to spostrzegł, stojąc nieco na uboczu, poczuł podniecenie.
Nie chciał stać tu jak podglądacz, więc podszedł bliżej, tak żeby kobieta na brzegu mogła zauważyć jego obecność. Znał ją, to była właścicielka większości apartamentów, które razem z mężem wynajmowała turystom. Zajmowała się sprawami organizacyjnymi w Osadzie, pełniąc w niej niejako funkcję zarządcy, dlatego miał z nią kontakt. Uważał ją za bardzo miłą, kompetentną i do tego piękną kobietę.
Podszedł, widoczny z oddali, żeby jej nie przestraszyć i przywitał się.
- Widział pan jakie szalone? - odpowiedziała ze śmiechem.
- A pani nie szaleje z koleżankami? – zagadnął równie wesoło.
- Ktoś musi je pilnować i padło, jak zwykle, na mnie – mówiła to z rozbawieniem.
- Mogę panią zastąpić jeśli miałaby pani ochotę do nich dołączyć.
- Dziękuję ale mam za dużo rozsądku i za mało piwa w sobie – musiała krzyczeć, żeby jej głos dotarł przez szumiące fale.
Dwie kobiety wybiegły z wody parskając. Zobaczywszy go, zawahały się przez moment i dopadły ręczników leżących na piasku. Trzecia jeszcze dawała się kołysać falom. Stała z rozpostartymi ramionami i odchyloną głową oczekując na uderzenie, a w chwili gdy ono następowało śmiała się radośnie i oczyszczająco. Mimo przynaglających nawoływań koleżanek, nie zamierzała jeszcze kończyć kąpieli. Odkrzyknęła, że mogą sobie już iść, że ona do nich dołączy jak się nacieszy.
Otulone ręcznikami trzęsły się z zimna, wychłodzone morską, nocną wodą. Po chwili stwierdziły, że rzeczywiście już pójdą. Ta, która ich pilnowała, była w rozterce. Nie chciała, żeby poszły same przez las, ale nie mogła zostawić koleżanki pławiącej się jeszcze w wodzie.
Zaproponował rozwiązanie, oferując się na opiekuna kąpiącej i obiecując, że całą i zdrową przyprowadzi do domu. Trzy kobiety, nie doczekawszy się wyjścia z wody największej amatorki fal, poszły więc, zostawiając ją pod opieką sąsiada z Osady.
Podszedł bliżej. Gdy go zobaczyła, wpatrywała się chwilę, zapominając, że jest naga.
To było jak deja vu. Uświadomiwszy sobie podobieństwo okoliczności poprzedniego spotkania, kucnęła pospiesznie, otulając się ramionami i kryjąc swą nagą postać w falach. Parskając powiedziała z wyrzutem :
- Znowu świecę przy tobie golizną. Mógłbyś łaskawie zamknąć oczy i podać mi ręcznik?
- Widok jest zbyt atrakcyjny, żeby się go dobrowolnie pozbawić, a poza tym nie da się tego zrobić z zamkniętymi oczami – odpowiedział ze śmiechem i zaczepką w głosie.
- W takim razie wyskakuj z ciuchów i właź do wody, będziemy kwita – odpowiedziała równie zaczepnie.
- Nie mogę, obiecałem, że będę cię pilnował i doprowadzę całą i zdrową do przyjaciółek – kontynuował przekomarzanie.
- Też coś! Nie ułatwię ci tego pilnowania, chyba, że jednak tu wejdziesz – krzyknęła przez huk wody i wskoczyła, chcąc popłynąć pod fale.
Przestraszył się, gdy mu zniknęła z oczu i nie namyślając się ani chwili zrzucił bluzę, koszulkę i spodnie, wskakując jednocześnie w pieniącą się wodę. Była zimna, lodowata. Ciało odmawiało posłuszeństwa, ale gdy po chwili przyzwyczaiło się do chłodu, było już całkiem przyjemnie.
Dostrzegł z ulgą postać dziewczyny przeskakującej przez fale, stojącej do niego tyłem, zanurzonej poniżej pasa. Podszedł do niej i chwytając ją w ramiona powiedział trochę rozdrażniony, a trochę podkręcony sytuacją :
- Niegrzeczna ty, jeszcze mi się utopisz.
Odwróciła się do niego twarzą, wciąż trzymana w ramionach. Przez moment wpatrywali się w swoje oczy walcząc z mrokiem, zdając sobie sprawę z niecodzienności i wyjątkowości chwili. Mimo chłodu i wytrącających z równowagi fal, chciał ją tak trzymać i nie myśleć o niczym. Sterczące z zimna piersi muskały jego skórę i podniecały wyobraźnię, wtulone w niego kobiece ciało idealnie odpowiadało jego ramionom.
- Jesteś zziębnięta, muszę cię ogrzać, chodź – wyszeptał muskając mokre kosmyki jasnych włosów.
Trzymając za rękę, brnąc przez wzburzone morze, poprowadził dziewczynę ku leżącemu na plaży ręcznikowi. Okrył ją, a w jego gestach było tyle delikatności i opiekuńczości, że onieśmielona mogła się im tylko poddać, tracąc chwilowo chęć do słownych utarczek.  Rozcierał jej plecy i ramiona, by się rozgrzała.
Ciemność już odrobinę ustępowała, anonsując świt. Dziewczyna spostrzegła, że jej towarzysz, wskakując do wody nie pozbył się bokserek. Znowu stała przed nim naga, tym razem skryta pod ręcznikiem.
Jakby czytając w jej myślach, zdjął bez skrępowania mokre spodenki i wykręcił je ze słonej wody. Podała mu swój ręcznik, uznając, że panujące resztki mroku skrywają dostatecznie, a może prowokując demonstracyjnym brakiem zawstydzenia.
Zaskoczył ją, przytulając się mokrym ciałem, okrywając ręcznikiem i przyciągając do siebie. Spoglądał w rozszerzone oczy i odczytał ni pytanie, ni wątpliwości, czy nie zapędziła się zanadto w tym trochę udawanym wyzwoleniu.
Miał ochotę ją pocałować, ale tego nie zrobił, sam nie wiedział dlaczego.
Okrył ją swoją ciepłą bluzą, sięgającą niczym sukienka po kolana, a sam włożył koszulkę i spodnie.
- Teraz możemy wyruszyć na wyprawę – powiedział odzyskując poczucie, że jest we właściwym miejscu i czasie z właściwą osobą.
- Nie mam w zwyczaju pałętać się z nieznajomymi – odzyskała rezon dziewczyna.
- Nie jestem nieznajomym, tylko opiekunem. Trochę nieokrzesanym. Nie przedstawiłem się, a przecież poznaliśmy się już dość … blisko. Ignacy – skłonił się teatralnie na przywitanie.
- Jena – podała mu dłoń, wchodząc w rolę - Teraz pozwolę się odprowadzić.
Szli plażą, kierując się ku schodom, na leśną drogę prowadzącą do Osady. Nie wiele się odzywali, lecz ciepły dotyk dłoni trzymającej dłoń, wystarczał za słowa.
Czuł, że mógłby się odważyć i wziąć ją w ramiona, całować, kochać. Spoglądała na niego, był tego pewien, z iskrą w oku. Też go chciała.
Weszli w las, gdzie królował jeszcze mrok, jakby skryci przed oczyma świtu i morza. Intuicyjnie przylgnęli do siebie. Nie komentując pragnień odnaleźli swe usta. Słone, słodkie, gorące, łapczywe, budzące pożądanie.
Całował ją stęskniony, złakniony kobiety i złakniony jej samej, jakby ukrytej w zakamarkach pamięci, mieszkającej w marzeniach, bliskiej i znanej, lecz przecież obcej i nie odkrytej. Choć to raczej niemożliwe, czuł, że byli sobie przeznaczeni, kiedyś, gdzieś. Chciał jej.
Ona patrzyła mu w oczy, nie kalając chwili skrępowaniem, gotowa pójść za nim aż na szczyt.
Był jej bliski i nie miało znaczenia, że ledwo poznany.
Ustami i złaknionym językiem zmywał z niej morski smak. Poznawał mapę jej ciała. Szyję osadzoną między wystającymi obojczykami, jędrne piersi, gibką kibić, uniesione w rozkoszy ramiona, smukłe dłonie o elektryzującym dotyku i plecy jak opoka. Język odnalazł słonawą słodycz umieszczoną pomiędzy zgrabnymi udami.
Ona, oparta o skleconą z drewna poręcz oddzielającą las od wydm, rozchyliła nieco uda, ułatwiając dostęp cudownym pieszczotom.  Odkrywał smak jej tajemnicy i nagromadzony w kobiecych krągłościach erotyzm, gotowy do wyzwolenia.
Nie ukrywała przyjemności jaką jej sprawiał. Szum fal zagłuszał głośno wyrażany zachwyt. Krzyczała jego imię jak zaklęcie.
Kiedy spojrzał jej w oczy, ich barwa upodobniła się do granatu morza i sprawiła, że stały się równie bezkresne, zapraszające do zanurzenia się w nich.
Hipnotyzując spojrzeniem, zbliżyła usta do jego ust, a dłoniom pozwoliła na poznawanie pragnącego męskiego ciała. Szukały miejsca, w którym skupiło się to pragnienie i oczekiwanie spełnienia, odzwierciedlające projekcje otumanionego erotyzmem umysłu.
Znalazła i bezwstydnie chwyciła. Otrzymała w zamian jęk obezwładniającej żądzy.
Znacząc językiem ścieżkę przez tors i brzuch, dotarła tam, gdzie znajduje się moc i słabość mężczyzny. Poznawała koniuszkiem języka, od nasady aż do wilgotnego, idealnie gładkiego zwieńczenia. Ostrożnymi ruchami zagłębiała tę moc w ustach, coraz głębiej i coraz śmielej, a on czuł, że może oddać jej wszystko, co ma najcenniejszego, oddać jej siebie. Sprawiła, że chciał przestać się kontrolować.
Zatopił dłonie w jasnych włosach i delikatnie przyciągał ją, pragnąc zniewolenia, a po chwili wstrzymywał jej usta i język, dając do zrozumienia, że jest gotowy do najgorętszych męskich doznań.
Razem z szumiącymi falami szeptał, że jej pragnie. Wiedziała. Odpowiedziała spojrzeniem pełnym potwierdzenia. Znowu znalazła oparcie na drewnianej poręczy i przyjęła go w swoje ciepło tak chętnie, że nie mogła nie wtórować brzmieniu nocnego morza.
Podążała za nim dopasowanymi ruchami, poddając się pchnięciom, przyspieszonemu oddechowi omiatającemu szyję i skraj karku.
Wchodził w nią całym sobą, głęboko, najgłębiej, zawłaszczając i wypełniając. Pobudzał najczulsze miejsce dziewczyny. W chwili, gdy od tego miejsca, spełnienie popłynęło potężną falą, po całym jej ciele, nie mógł już zatrzymać ekstazy i dał się ponieść, pozwolił sobie na eksplozję. Zalał ją i poczuł się szczęśliwy, czując na sobie także jej szczęście.
Obdarowali się nawzajem i wtuleni, zatrzymali czas, aż zauważyli, że nastaje świt. Świt dla nich.
Korzystając z jedynej i niepowtarzalnej okazji, wrócili na plażę i zaskoczyli wstające zza horyzontu słońce, przeciągające się po nocy.

Ich wschód słońca. Pierwszy, a może ostatni.

2 komentarze:

  1. Bo w życiu piękne są tylko chwile ... z utęsknieniem czekam na chwile II :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. miało być z niecierpliwością czekam na Chwile II :-)

    OdpowiedzUsuń